wtorek, 7 kwietnia 2015

5. Złudne myśli

Rozdział dedykowany Zuzi! Mam nadzieję, że się spodoba (jak na razie jest to najdłuższy rozdział ze wszystkich). Ostatnio było na moim blogu trochę cicho, długo nic nie dodawałam, ale to przez wiele różnych rzeczy, chociażby poprawianie tego rozdziału (tutaj wyszczególniam Magdę – dzięki za pomoc!). Tak więc zapraszam do czytania i komentowania (to mnie naprawdę motywuje, by być bardziej systematyczną) :)
~~



– Nie martw się. Oni są po prostu głupi. Gdyby mieli chociaż trochę rozumu, to przyznaliby ci racje – powiedziałam do Rose.
Ten czwartek był wyjątkowo wietrzny. Spokojnie przemierzałyśmy korytarze zamku, a moja przyjaciółka wyglądała na bardzo zmartwioną.
– Annabel… Nie, w sumie to dyrektor ma rację. Mogłam ich nie śledzić. Nie złamałabym regulaminu i nie dostałabym szlabanu...
Pokręciła głową i westchnęła. Już od paru dni strasznie się martwiła. Niestety ja byłam równie bezradna jak ona.
– Ale przynajmniej Ravenclaw nie stracił punktów – dodała po chwili. – Jakby tak się stało, to chyba wszyscy by mnie znienawidzili…
– No widzisz, są jednak jasne strony! – próbowałam ją pocieszyć, lecz zniechęcony wzrok Rose mówił sam za siebie.
Nie wiedziałam już co robić – z każdym dniem zbliżającym nas do soboty Rose stawała się coraz bardziej przygnębiona.
– Cholera… Najgorszy jest ten szlaban. Czemu muszę odbyć go akurat z nimi?! – każdego dnia zadawała mi to pytanie chyba kilkadziesiąt razy. Zastanawiało mnie, czy tylko o tym przez ten cały czas myślała.
– Nie wiem Rose… Naprawdę współczuję.

***
Nastał wreszcie piątek. Denerwowałem się na myśl o tym ile jeszcze będą mi podawać te wszystkie okropne wywary i eliksiry. To był już czwarty dzień od kiedy leżałem w Skrzydle Szpitalnym. Powodem dlaczego tak długo tam leżałem było chyba nieformalne wykorzystanie mnie jako królika doświadczalnego przez panią pielęgniarkę. Nigdy wcześniej nie widziałem tych wszystkich dziwactw jakie mi podawała.
Chciałem stamtąd wyjść, wrócić do mojego kochanego, „trochę” zagraconego dormitorium i tam spędzać czas, a nie męczyć się i nudzić w samotności, bo zwykle wszystkich gości po pięciu minutach wyganiano. Na szczęście prawie wszystkich.
– Rose?
Zdziwiłem się na widok mojej kuzynki. Przyszła do mnie już drugi raz tamtego dnia. Była chyba jedną z nielicznych osób, które miały dobry stosunek z pielęgniarką – nigdy jej nie wyrzucała, dzięki czemu Ruda mogła przesiadywać u mnie tak długo na ile pozwalały jej zajęcia.
– Cześć, Albus. Jak się czujesz? – zapytała, ale chyba zrobiła to tylko z grzeczności, bo zaraz po moim zapewnieniu, że wszystko jest w porządku, zaczęła mówić o szkolnych sprawach. – Na poniedziałek jest esej z transmutacji. Stwierdziłam, że to ważne, więc wolałam ci powiedzieć.
Mimo lekkiego uśmiechu wyglądała na smutną. Podała mi kartkę z tematem pracy.
– Kolejny Esej? Dopiero co rozpoczęły się te projekty z eliksirów… Już mamy sporo na głowie, nie potrzeba nam więcej. Kurczę, chyba nigdy nie nadrobię tego tygodnia…
– Nadrobisz, nadrobisz. Masz sporo czasu – odparła Ruda.
Jej spojrzenie utkwiło gdzieś daleko za oknem. Po chwili zapytałem z nadzieją:
– Rose, wszystko okej?
– Tak – wyrwała się z zamyślenia i przytaknęła głową. – Jasne.
Nie było to szczere.
– Przecież widzę, że coś jest nie tak. Możesz mi powiedzieć.
Powoli westchnęła, przymykając oczy. Widząc to byłem już pewny, że zaraz wszystko mi wytłumaczy. Zawsze tak było.
– Ech… No dobra, nie mam po co tego ukrywać… Po prostu jestem zła przez ten szlaban. Konkretnie ten jutrzejszy szlaban. Nie będzie cię i zostanę sama z twoimi kumplami. Wiem, że się z nimi kolegujesz, ale ja nie. Mickel jest dziwny, z Scorpiusem nie gadam. A z Françisem po prostu nie wytrzymuję. Wiesz sam, jak „przepadam” za nim.
– Rose, nie bądź do nich uprzedzona. Znam ich i nie kolegowałbym się z nimi gdyby-
– Nie jestem uprzedzona – natychmiast przerwała mi.
– Jesteś.
– Nie – ucięła i znowu odwróciła wzrok.
Spojrzałem na nią i westchnąłem załamany. Co mogłem zrobić? Od samego początku naszej nauki Hogwarcie Rose nie przepadała za moimi kolegami. Nigdy nie udało mi się jej przekonać, że oni wcale nie byli źli. Może i oryginalni, szaleni, a jeszcze bardziej nieodpowiedzialni. Może i codziennie robiliśmy coś głupiego. Może i mieliśmy setki szlabanów na koncie, ale… Z czasem dostrzegliśmy, że właśnie to ubarwiało nam życie, dzięki czemu nigdy się nie nudziliśmy. Myślę, że zawsze postępowaliśmy nieszablonowo i nigdy nie popadaliśmy w rutynę (może z wyjątkiem zbyt częstych przygód). Miałem jednak nadzieję, że Rose z czasem to zaakceptuje i przestanie być tak krytyczna wobec naszych wybryków. Niestety w tamtej chwili nie było to prawdopodobne.
– Rose, znam każdego z nich lepiej niż ty i wydaje mi się, że oceniasz ich po pozorach.
– Françisa nie – odezwała się nagle. – Wiem, jaki on jest i oceniam go bardzo sprawiedliwie.
– No dobra – przeczesałem ręką włosy, zastanawiając się. – To nie bierzmy Françisa pod uwagę. Scorpius i Mickel. Może z nimi pogadasz? Oni są naprawdę w porządku.
Ruda westchnęła.
Okej… zobaczę, co da się zrobić.
Widziałem, jak już wyjątkowo była zmęczona tą rozmową. Miałem jednak nadzieję, że wkrótce przestanie być taka zrezygnowana.
Po chwili spojrzała na mnie sceptycznie.
– A co jeśli puszczą mi nerwy i nie wytrzymam, po czym wszyscy się o coś pogryziemy?…
Nie. Zdecydowanie musiałem jej pomóc pozbyć się tego pesymizmu.
– Ej, ej. Jak będziesz tak myślała, to na pewno nic dobrego nie wyniknie. Głowa do góry. Po prostu tam pójdź i odwal robotę. Chłopakami się nie martw. Jasne?
Mruknęła coś cicho pod nosem.
– Rose, pomyśl sobie, że za tydzień też tam będę.
– Wtedy byłoby super –  ożywiła się. – Ale nadal tak jakoś…
– Rose… przestań. Wszystko będzie okej. Jasne?
Spojrzała na mnie z wątpliwością wymalowaną na twarzy. Nie byłem pewny czy przekonałem ją do swoich racji, że wcale nie musi się obawiać szlabanu, dlatego uśmiechem starałem się ją pokrzepić.
– Jasne – odparła i mimo woli na jej usta też wstąpił uśmiech.
Pożegnaliśmy się i kuzynka wyszła w znacznie lepszym nastroju od tego, z jakim tu weszła.

***
Myślałam, że gdyby ktoś nagle zasłonił mi oczy od tyłu, to mógł być tylko on.
– Luckas, wiem, że to ty – zaśmiałam się, po czym powoli ściągnęłam przyjemne w dotyku dłonie, zasłaniające mi twarz.
Przede mną ukazał się tylko pusty korytarz, wiec energicznie odwróciłam się z zamiarem przytulania się do chłopaka. Bardziej nie mogłam się pomylić.
– Francis! – krzyknęłam, odpychając go od siebie i sama oddaliłam się o parę kroków. Taki nie był scenariusz. To nie Francis miał za mną stać i witać się w sposób, w jaki zawsze robił to mój obecny chłopak. W jednej chwili serce zaczęło walić mi jak oszalałe. Nie dość, że poczułam się zagrożona, to w dodatku ogarnął mnie mimowolny wstręt, że mogłam się zbliżyć do kogoś, komu od miesięcy już nie ufałam. – Zgłupiałeś?!
– Witaj Annabel – uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób.
Kiedyś uwielbiałam jak tak robił, miał naprawdę piękny uśmiech. To była jednak przeszłość i po tym jak przestaliśmy być parą znienawidziłam to, co kiedyś mnie w nim fascynowało. W tamtym momencie jego wyraz twarzy przywodził mi na myśl tylko kłopoty. Nie czułam się bezpiecznie, bo zdałam sobie sprawę, że oprócz nas nikogo więcej nie było na korytarzu.
– Wiedziałem, że zawsze się robisz taka potulna, jak tylko zasłoni ci się oczy – zaśmiał się nonszalancko, a ja, starając się opanować szalejące we mnie emocje, poczułam jak czerwienią mi się policzki.
– Odczep się – warknęłam.
Nie miałam zamiaru biernie stać kiedy kolejny raz w tym tygodniu mnie zaczepiał. Wcześniej zawsze ktoś obok mnie był i pomagał mi się opanować, bym nie zrobiła niczego głupiego. Teraz byliśmy sami, więc postanowiłam dać nauczkę Françisowi (a przynajmniej nastraszyć go, by przestał mnie w końcu dręczyć). Wyciągnęłam różdżkę.
– Jeśli nadal będziesz mnie tak zaczepiał i nie dasz mi spokoju, obiecuję ci, pożałujesz, że ze mną zadarłeś – powoli zaczęłam się do niego zbliżać z różdżką skierowaną prosto w jego twarz.
Francis przez chwilę wyglądał na zaskoczonego. Byłam pewna, że moje groźby wystraszyły go, jednak bardzo się pomyliłam. Chłopak prychnął i się zaśmiał.
– Myślisz, że mnie przestraszysz, mała? Prawie ci się udało, serio, tylko... – mówił rozbawionym tonem, równocześnie udając, że wyciera małą łzę spod oka. Zrobił krok do przodu, przez co automatycznie się cofnęłam. – Ty nie jesteś straszna, uwierz mi.
To nie tak miało być. Chciałam z ofiary zmienić się w myśliwego. Niestety, jego zbytnia pewność siebie wcale nie zmalała. Patrząc na jego głupkowaty uśmieszek już nie wiedziałam jak przeciwstawić się jego zaczepkom.
– Ty też nie jesteś – prychnęłam, by jakkolwiek zareagować i nie pozostać bierna.
– Naprawdę? – ponownie się zaśmiał. – Skoro tak twierdzisz. Ale wiesz, w takim razie Lucas jest od nas gorszy. On to dopiero musi być strasznym chłopakiem!
Minął mnie i zaczął iść powolnym, niedbałym krokiem.
– Co masz na myśli? – zawołałam za nim.
Nie odwrócił się. Lekko przechylił głowę na bok i chwilę czekał z odpowiedzią, budując przy tym atmosferę pełną napięcia. W końcu, nim zniknął za zakrętem, odpowiedział:
– Ja nie zdradzam swoich dziewczyn na błoniach. To zbyt banalne.
Kiedy zniknął, tkwiłam pewną chwilę w tym samym miejscu. Jego słowa oszołomiły mnie. Nie. On nie mógł powiedzieć mi prawdy. Byłam wściekła i czułam, że się cała czerwienię ze złości. Nie chciałam mu wierzyć, ale mimo żywionej do niego nieufności, musiałam się upewnić. Wybiegłam z zamku.
W drodze na błonia tworzyłam w głowie słowa obrażające Francisa za jego kłamstwo. Bo przecież miał mnie okłamać, prawda? Okłamać, by wytrącić mnie z równowagi i jeszcze bardziej upokorzyć? Tego chciał? Tak, na pewno. To był jego cel. Od początku roku pewnie czekał na okazję, by mnie pognębić emocjonalnie.
Po wyjściu z zamku pożałowałam, że chciałam to w ogóle sprawdzać.
Françis mówił prawdę.

***
– I znowu zaczynamy sezon na odrabianie szlabanów, panowie – odrzekł głośno Françis. – Trzeba to będzie jakoś uczcić. Co o tym sądzicie?
– Jestem jak najbardziej za – odezwał się Mickel, który szedł za mną.
We troje podążaliśmy wąską ścieżką prowadzącą ku chatce gajowego. Niebo było zachmurzone, wiał silny wiatr. Mieliśmy nadzieję, że na czas szlabanu pogoda będzie dopisywać, bo inaczej nie moglibyśmy osłonić się magią przed deszczem – na szlabanie nie używało się różdżek.
– A ty, Scorpius?
– Myślę, że to jest znakomity pomysł – odpowiedziałem Françisowi równie pewnym siebie głosem. – Tylko czy macie już może jakieś pomysły?
– Pomysły pomysłami – machnął ręką blondyn. – Najlepszy jest spontan. Coś się wymyśli…
Françis miał rację – zawsze, gdy za cokolwiek się zabieraliśmy, efekty pracy zupełnie różniły się od pierwotnych założeń. Musiałem przyznać, że to było najfajniejsze w naszych akcjach. Nigdy nie byliśmy pewni, jak wszystko się zakończy.
Tylko jednego się obawiałem: że pewnego dnia dyrektor szkoły odbierze mi funkcję prefekta. Nie chciałem tego, bo tak naprawdę, mimo wielu przygód i szlabanów, robiłem wszystko co w mojej mocy by wykazać się przed ojcem, że jestem dobrym uczniem, że jestem najlepszym uczniem.
Nie tylko byłem prefektem – od drugiej klasy, każdego roku należałem do drużyny Quidditcha. Ogólnie przed rodzicami chciałem się pokazać w jak najlepszym świetle. Wszyscy wokół mnie chwalili: "Świetny uczeń!", "Wspaniały szukający!", "Niezawodny prefekt!". Mimo tak wielu dobrych opinii, ojciec chyba nigdy nie wykazał większego zainteresowania moim szkolnym życiem. Bardzo mnie to bolało. Za każdym razem gdy zapraszałem go na moje mecze, on nigdy się nie pokazywał. "Był zajęty pracą", ale zawsze miałem nadzieję, że jednak się pojawi i powie jaki jest ze mnie dumny. Czekałem na tę chwilę z niecierpliwością.
W tym roku chciałem postarać się jeszcze bardziej, by mnie dostrzegł. Chciałem udowodnić i ojcu, i przyjaciołom, i wszystkim innym wokół, że potrafię unieść brzemię tak licznych obowiązków i z każdego być najlepszy. To stało się moim głównym celem: wyróżnić się spośród szarego tłumu. Być lepszy. Wtedy ojciec na pewno by mnie docenił...
Niestety, idąc na szlaban nie spodziewałem się jakichkolwiek wspaniałych prac. Wręcz przeciwnie. Nasz stary, ociężały gajowy Norbert zawsze kazał nam wykonywać najnudniejsze zadania świata, takie jak zbieranie ślimaków, plewienie grządek lub zbieranie chrustu na opał. Tym razem nie spodziewałem się niczego bardziej oryginalnego.
Jedyną nowością na szlabanie było to, że oprócz moich kumpli, miała pojawić się też Rose. Pewnie załamała się kiedy dostała karę od dyrektora, ale naiwna, mogła nas nie śledzić. Zaciekawiło mnie, że potrafiła złamać najważniejsze szkolne reguły, by iść za nami. Było w tym coś imponującego. Tym bardziej jeśli wcześniej byłem przekonany, że należy do tych grzecznych dziewczynek, które za nic nie podjęłyby się tego.
Moje przypuszczenia, że Rose nie będzie zadowolona szlabanem nie były mylne – wyraźnie wyglądała na rozgniewaną. Czekała pod chatką gajowego. Po tym, jak obrzuciła nas przelotnym spojrzeniem, zacząłem się zastanawiać, czy to właśnie przez szlaban cały tydzień patrzyła się na nas w tak dziwny sposób.
Postanowiłem nie nad-interpretować jej zachowania i jak najszybciej wykonać pracę, którą miał nam zlecić Norbert. Zjawił się on idealnie wtedy, kiedy nasza trójka przystanęła pod chatką.
– Witajcie, dzieciaki. Kolejny szlaban, co? – zaśmiał się w swój specyficzny, poczciwy sposób. – Tym razem nie będę miał problemu z wymyśleniem dla was zadania. Pouciekały mi wszystkie leszczo-pędraki.
– Czym są leszczo-pędraki? – zapytał Francis z wyraźnym obrzydzeniem, kiedy Norbert zbierał od nas różdżki.
– Aaa... to takie duże, bardzo przydatne robaki, które zjadają wszystkie szkodniki z dyń. Niestety nie zamknąłem dokładnie klatki i wszystkie pouciekały! – pogładził się po swojej lekko siwej brodzie, po czym podszedł pod chatę po dwa wiadra. – Będziecie zbierać do tego. Podzielcie się na dwuosobowe zespoły. Tak wyglądają te pędraki – wyciągnął rękę, na której znajdowała się wielka, obślizgła larwa z czerwoną główką i niebieskim tułowiem. – Większość chyba nadal jest w pobliżu dyń, ale reszta rozeszła się po krzywo-roście i kapuście. No! – klasnął w dłonie z zadowoleniem. – Wiecie co robić. Za jakiś czas sprawdzę jak wam idzie.
Norbert nim skierował się w stronę chatki podał Mickelowi oba wiadra. Cała reszta wbiła w nie wzrok.
– Tooo co, Mickel? Idziemy na dynie? – zapytał powoli Francis.
Już wcześniej wiedziałem, że będzie się starał spędzić jak najmniej czasu w towarzystwie Weasley. Niestety byłem święcie przekonany, że to ja będę z nim zbierać te pędraki, nie Mickel.
Za to czarnowłosy przytaknął Francisowi skinieniem głowy i wręczył mi wiadro. W jego wyrazie twarzy dostrzegłem pewnego rodzaju dziwną satysfakcję. Odpowiedziałem mu jedynie zmrużeniem oczu. Wziąłem wiadro, odwróciłem się i ruszyłem w stronę krzywo-rostu, który, tak jak się spodziewałem, leżał w najdalszej części ogrodu Norberta (a przynajmniej tam się kierowała Rose).
– Mam nadzieję, że szybko się z tym uwiniemy – powiedziałem dosyć wesoło.
– Też mam taką nadzieję – odrzekła Rose, ale znacznie mniej optymistycznie.
Dotarliśmy do krzywo-rostu, a między nami nastała cisza. Nawet jeśli przez te wszystkie lata w Hogwarcie uważałem Rose za sztywniarę, stwierdziłem, że może jednak uda się z nią miło pogadać. Przecież ona nie mogła być taka zła: przyjaźniła się z Albusem, wśród swoich znajomych wydawała się bardzo sympatyczna, a do tego była dosyć popularna w szkole (nie przez imprezy, tylko funkcję prefekta, którą pełniła w zeszłym roku). Pominąłem tylko to, że od dłuższego czasu sprzeczała się z Françisem i od zawsze niańczyła Albusa… Ale to szczegóły. Spojrzałem na nią jeszcze raz i stwierdziłem, że jest też całkiem ładna.
– A co tam w ogóle u ciebie słychać?
Odwróciła się nieznacznie w moją stronę, prawdopodobnie zaskoczona pytaniem. Byłem ciekaw jej odpowiedzi, ale chwilę z nią zwlekała.
– Gdyby nie ten szlaban… to w zasadzie wszystko w porządku. Tylko ostatnio jest trochę dużo zachodu z tym projektem z eliksirów. Wy też je macie, prawda?
Tak, my też rozpoczęliśmy projekty. Momentalnie przypomniał mi się Mickel improwizujący przy kotle. I jego tajny składnik. I kwaśna piana w całej sali zatruwająca powietrze. I, oczywiście, ewakuacja z sali z eliksirów.
– Taaak, zapowiadają się dosyć ciekawie, chociaż sporo będzie z nimi pracy. Jaki masz temat projektu? I z kim jesteś w parze?
Rose schyliła się i sięgnęła ręką by zajrzeć pod jeden z krzewów.
– Jestem w parze z Annabel. A projekty mamy o eliksirach na kaszel dla alergików.
Zaskoczyło mnie to.
– Naprawdę? Ja i Françis mamy identyczny temat. Nie spodziewałem się, że profesor Wellington da komukolwiek to samo.
Każdy w szkole już po tygodniu wiedział, że z profesorem Wellington nie będzie lekko. Nawet jeśli dawał pozory wyciszonego nonkonformisty, to jednak pokazał, że wymaga ciągłej pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Esej o bezoarze, o wyciągu z skrzywiśnień, trzy dodatkowe eliksiry na tydzień, projekty co pół roku i do tego mnóstwo innych zadań, testów, i nie wiadomo co jeszcze.
– Ale przeciw jakim alergiom macie zrobić eliksiry?
To było pytanie kluczowe, które nie wiadomo czemu mi wcześniej nie przyszło do głowy. Spojrzałem na rudą i nawet nie zauważyłem, że zapatrzyłem się w jej oczy próbując odróżnić czy ma je bardziej piwne czy brązowe.
– My mamy na pierz, mleko i pokrzywicę markowaną – mówiła dalej. 
Lekko oprzytomniałem i wbiłem wzrok w ziemię. Dostrzegłem parę leszczo-pędraków i zacząłem je zbierać do wiadra.
– Aaa to jednak mamy inne projekty. U nas jest na sierść kota, trawę i kurz.
Nie byłem pewny czy można było to nazwać bardziej niezdarnością, czy też rozkojarzeniem, ale z ręki nagle wyślizgnął mi się jeden z robali. Chciałem chwycić go w powietrzu, lecz drugiego leszczo-pędraka mimochodem rozgniotłem w dłoni.
– A niech to.. – mruknąłem zażenowany i w dodatku obrzydzony granatową mazią oblepiającą moje wszystkie palce.
Co mnie zaskoczyło, Rose wcale nie spojrzała na mnie z politowaniem, jak to robiła zazwyczaj wobec Françisa. Wręcz przeciwnie: zaśmiała się krótko, po czym wróciła do zbierania robali. Uśmiechnąłem się do niej. Od dawna nie widziałem, żeby była rozbawiona (chociaż nie mógłbym potwierdzić, czy w ogóle zwracałem na nią uwagę).
– Kto by się spodziewał, te robaki wyglądają jeszcze gorzej od środka niż na zewnątrz – powiedziała ironicznie.
– Tak, z tym się zgodzę – również się zaśmiałem i wytarłem dłoń o trawę.
Minęła między nami bliżej nieokreślona chwila ciszy, w której pochłonięci pracą, skończyliśmy zbierać robale spod krzywo-rostów. Wziąłem wiadro i przenieśliśmy się trochę dalej, w okolice kapusty, gdzie było znacznie więcej pędraków do zebrania. Ponownie zaczęliśmy pracę, jak i rozmowę.
Musiałem przyznać, że rozmawiało się z Rose całkiem miło. Co dziwniejsze, tematy z reguły nam się nie kończyły, a jeśli od czasu do czasu zapadła między nami chwila ciszy, to nie było to wcale krępujące. Przynajmniej dla mnie. Chociaż po Rose również tego nie dostrzegałem.
Później nawet żartowaliśmy na temat pamiętnego zakończenia zeszłego roku (co na pewno było sprawką Jamesa Pottera). Udało mi się też ją kilka razy rozśmieszyć, co dodało mi entuzjazmu.
Stwierdziłem, że zaryzykuję.
– A tak powracając do tych projektów z eliksirów to czy…
Nie, jednak nie. W ostatniej chwili, kiedy miałem to na końcu języka, stwierdziłem, że jest to naprawdę głupi pomysł. Zawahałem się.
– To czy…? – powtórzyła za mną wyczekując aż zakończę moją myśl.
Już mi się wydawało, że będę musiał wymyślać jakieś bzdury, kiedy w porę obok nas za płotem pojawił się Norbert.
– I jak tam robota? Praca wre? – gdyby nie jego siwa broda, powiedziałbym, że się szeroko uśmiechnął, ale jednak nie byłem tego pewien.
– Jeszcze trochę nam zostało. Tak poza tym, to kiedy one ci uciekły? Przecież w ogóle się nie poruszają, a jakoś musiały tutaj dojść – powiedziałem.
Rose przytaknęła, jakby wcześniej też się nad tym zastanawiała.
– Ach, dzieciaki, sekret w tym, że poruszają się one tylko nocą. Od czasu do czasu, późnym wieczorem, wypuszczam je z klatki i wtedy śmigają i śmigają, jak oszalałe! Zjadają wszystkie szkodniki z dyń, a kiedy poświecę na nie latarnią, to znów są tak, jak sami tu widzicie.
– Hmmm… ciekawe – mruknęła Rose.
Przytaknąłem jej.
– Ale nie będę was teraz zagadywał – machnął ręką Norbert. – Skoro mało wam zostało to uwińcie się z tym szybko i lećcie na kolację. Będę w chatce, to możecie zostawić wiadro tam obok klatki na zewnątrz. A tutaj macie różdżki. Dzisiaj nie mam sumienia, by was jeszcze dłużej przetrzymywać.
Podszedłem do płotu i odebrałem nasze różdżki, po czym jedną oddałem Rose.
– Już jest kolacja? – zapytałem ze zdziwieniem.
– Tak, trochę czasu wam zleciało – zachichotał.
Powoli zaczął się oddalać, a ja spojrzałem na rudą i wymieniliśmy się pełnymi porozumienia spojrzeniami.
– Nawet nie zauważyłem, jak nam ten czas szybko minął – stwierdziłem.
– Ja również.
Zbieraliśmy dalej. Po dłuższej chwili ostatnie leszczo-pędraki wylądowały w wiadrze, więc z zadowoleniem skierowaliśmy się do chatki.
– Tak w ogóle, to chciałeś coś wcześniej powiedzieć, ale nie skończyłeś, bo przyszedł Norbert – Rose niespodziewanie chciała wrócić do tematu.
Wyglądałem wtedy pewnie na trochę zaskoczonego, jakbym nie umiał sobie przypomnieć o czym była mowa, co nie było to prawdą. Po prostu nie chciałem kończyć tego tematu, bo propozycja jaką chciałem jej złożyć wydała mi się nagle bardzo głupia.
– Tak? – udałem, że nie wiem o co chodzi.
– Zacząłeś mówić coś o projektach z eliksirów.
– Hmmm… – zastanawiałem się chwilę w ciszy, próbując wymyślić jak najbardziej wiarygodną rzecz, o jaką mogło mi wcześniej chodzić.
Spojrzałem jednak na Rose. Patrzyła na mnie z wyczekiwaniem swoimi naprawdę ślicznymi oczami, które w tamtym świetle, które było naprawdę nikłe biorąc pod uwagę pogodę, wydały się bardziej ciemno-brązowe, niż wcześniej bursztynowe.
Stwierdziłem, że zaryzykuję i powiem prawdę, bo co mi szkodzi?
– Aaa, to! – udałem, że nagle mi się przypomniało. Oderwałem od Rose wzrok, by nie wyglądało to zbyt dziwnie.  – Chciałem zapytać, że skoro mamy całkiem podobne projekty i pewnie te eliksiry dla alergików robi się w podobny sposób, to czy nie moglibyśmy się jakoś spotkać i popracować nad tym razem? No wiesz, jakbyśmy znaleźli sposób na jeden eliksir, to reszta to byłby pikuś, tylko zmienienie składnika alergizującego. To… co o tym myślisz?
Spojrzałem na nią ponownie z wyczekiwaniem na odpowiedź. Nie chciałem by brzmiało to trochę jakbym ją podrywał, chociaż mimo wszystko zależało mi trochę na jej opinii. Czułem się naprawdę osobliwie: nie miałem na celu, żeby pomyślała sobie o mnie coś więcej, ale miło by było gdyby tak się stało. Czyżby rozdwojenie jaźni?
Rose się jedynie uśmiechnęła, a po krótkiej chwili odrzekła:
– Wiesz, gdyby nie równało by się to z współpracą z Françisem, to bardzo chętnie. Ale nie przepadam za nim, a pewnie na takim spotkaniu tylko utrudniałby pracę nad projektem…
– W porządku rozumiem – uciąłem trochę zmieszany.
Rose to chyba zauważyła, więc chciała coś powiedzieć:
– Ale gdyby…
– Nie, w porządku – przerwałem jej. – Głupi pomysł i tak powinniśmy robić te projekty sami, bo potem jeszcze by to wyszło przed Wellingtonem i by nam nie zaliczył. A w zasadzie nawet nie wiem jakby zareagował, jeszcze go tak nie znamy…
– No tak… – mruknęła Rose, jakby się zastanawiała i chciała coś jeszcze dodać.
Na szczęście nie miała ku temu okazji, bo spostrzegliśmy, że doszliśmy do ścieżki, na której ja chciałem skierować się w dół, do chatki, by odnieść robale i dołączyć do Françisa i Mickela, którzy już tam stali, a Rose w górę, w stronę zamku.
Pożegnaliśmy się niby zwyczajnie i sympatycznie, ale ja z poczuciem pewnej ulgi. W zasadzie nie wiem co myślałem. I nie wiem co myślała ona. Czułem mętlik w głowie i konsternację. To, co zrobiłem było spalone już od samego początku. Nie brałem pod uwagę Françisa. Ani Wellingtona. W sumie nie byłem nawet pewny czemu chciałem to zrobić. Przecież to Rose Weasley, najlepsza uczennica na naszym roku, która zawsze tylko przeszkadzała w planach i wygłupach naszej grupki, albo odciągała Albusa na „dobrą stronę mocy”…
Ale po sekundzie uświadomiłem sobie, że to jednak nie było żadne zaproszenie na randkę, tylko spotkanie w celach naukowych. Pytanie brzmi: czemu poczułem się tak głupio?
Całkowicie sobą stałem się ponownie dopiero wtedy, gdy przystanąłem obok chłopaków.
– I jak tam z Weasley? – zapytał z przekąsem Françis.
Spojrzałem na niego unosząc jedną brew.
– A jak miało być? Nie dość, że Krukonka, to ruda.
Chłopcy się zaśmiali, a ja stwierdziłem, że nigdy by mi nie uwierzyli,  gdybym powiedział, że Rose zrobiła na mnie pewnego rodzaju wrażenie. Nasze wspólne rozmowy spodobały mi się, a w dodatku doszedłem do wniosku, że (jak to powtarzał zawsze Albus) Rose jest rzeczywiście sympatyczną osobą. Oprócz tego, bardzo ładną…
Ale z drugiej strony, to nie było moje towarzystwo. Kto by zaakceptował taką znajomość, biorąc pod uwagę jaki konflikt się toczył między naszymi przyjaciółmi, Françisem i Annabel? Byliśmy po zupełnie różnych stronach i wydawało mi się, że chyba cały świat obrał sobie za cel, by ta znajomość nie miała możliwości rozwoju.

Postanowiłem odwiać złudne myśli.

11 komentarzy:

  1. Rozdział jak zwykle super! Jestem strasznie ciekawa ciągu dalszego. Następny dodaj szybciej bo chyba zwariuję! :D <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem w stanie powiedzieć kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale dziękuję za miłe słowa <3

      Usuń
  2. Fuck! No tak! Rose jest kuzynką Albusa! Jak mi głupio, że sugerowałam, że oni coś ze sobą kręcą. Wyszło trochę głupio.
    Strasznie mi się podoba to, że Albus jest najmłodszy, a jednak najbardziej odpowiedzialny z nich wszystkich. Ogólnie dialog jego z Rose w Skrzydle Szpitalnym był bardzo udany. Zawsze miałam problemy z dialogami, więc dobrze wiem, jak trudna jest to sztuka.
    Wow, szkoda, że nie widziałaś mojej reakcji na słowa Francisa, a propos zdrady. Otworzyłam szeroko usta, po czym stwierdziłam: no, you didn't. But he did q.q Zdrada to zło najgorsze!
    "Momentalnie przypomniał mi się Mickel improwizujący przy kotle. I jego tajny składnik." - to sprawiło, że wybuchnęłam śmiechem. Mickel sprawia wrażenie bardzo zabawnego chłopca. Dodatkowo to, że oddzieliłaś te zdania kropką. Super, po prostu rewelacyjne i komiczne :)
    Zresztą cała rozmowa Scorpiusa i Lily jest genialna. Niesamowite jak naturalnie przechodzą od zdania do zdania. I ten incydent z robakiem. I ten wewnętrzny konflikt Scorpiusa a propos jego "rozdwojenia jaźni". Naprawdę świetnie napisane. Winszuję.
    "Nie dość, że Krukonka, to ruda" - tyle nietolerancji, tyle uprzedzeń, tyle strachu, by powiedzieć prawdę kolegom. Scorpius jest tak bardzo biednym dzieckiem. Rozczuliłam się znowu przy fragmencie, kiedy opisałaś jego relację z ojcem.
    Innymi słowy - rozdział stanowczo najlepszy na tym blogu. Bardzo ładnie go dopracowałaś. Prezentuje wyższy poziom niż poprzednie (to komplement, a nie krytyka poprzednich poziomów, nie zrozum tego opatrznie, proszę). Nie przejmuj się tym, że masz dużą przerwę między rozdziałami. Kto jak kto, ale ja dobrze to rozumiem. Czasem po prostu nie ma siły na pisanie, mimo że są chęci i pomysły.
    Życzę powodzenia, pozdrawiam z całego serca i oczekuję kolejnej części.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę dziękuję za te miłe słowa odnośnie dialogów. Nie wiem jak długo siedziałam nad tą rozmową w Skrzydle Szpitalnym, ale był to fragment który był najczęściej zmieniany i poddawany korektom. Za to do fragmentu z Rose i Scorpiusem długo nie mogłam się przemóc żeby go napisać ;o Po prostu bałam się, że go zepsuję, a było to główne wydarzenie w tym rozdziale. Dlatego twoje słowa naprawdę mnie ucieszyły. Nie spodziewałam się takiego komentarza.
      A przez słowa: "tyle nietolerancji, tyle uprzedzeń, tyle strachu, by powiedzieć prawdę kolegom. Scorpius jest tak bardzo biednym dzieckiem." nie potrafiłam powstrzymać śmiechu, naprawdę :D
      Dziękuję za komentarz, pozdrawiam!

      Usuń
    2. Bez dwóch zdań, dialogi są świetne. Niczego nie zepsułaś. Czysta perfekcja. Naprawdę długo leżałam na ziemi i dołowałam się nad swoimi umiejętnościami po tym, jak przeczytałam ten rozdział. Uwierz w siebie, bo świetnie wyszła ci ta część. Jeśli takie cudeńka muszę przypłacić długim czekaniem na kolejny rozdział, to jest to ofiara, którą poniosę. Chociaż wolałabym nie...
      Byłabym wdzięczna, jakbyś może wysłała mi mailem, jeśli nowy rozdział się pojawi. Jeśli tylko bedziesz pamiętała: swiniareczka@gmail.com
      Nie chciałabym przegapić. Mimo że pewnie i tak będę tu zaglądała od czasu do czasu.

      Usuń
    3. Haha do tego jeszcze dodam, że ty dostaczyłaś mi już bardzo dużo radości ii nie tylko tym opowiadaniem, więc miło, że moje komentarze potrafią cię rozbawić. O nic więcej nie proszę :D

      Usuń
  3. Zapraszam do dołączenia do Stowarzyszenia Biblioteki Hogwartu.
    Można uczestniczyć w różnych konkursach. Znajdziesz tu blogi ,które może długo szukałeś/aś. A twój blog stanie się bardziej powszechny.

    Dzięki opcji "Obserwuj" można być na bieżąco z wszystkimi informacjami

    Pozdrawiam

    http://biblioteka-hogwartu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Przez przypadek znalazłam to opowiadanie i z ciekawości przeczytałam prolog: magia!
    Postanowiłam przyjrzeć się pierwszemu rozdziałowi, potem drugiemu.. gdy nagle się zorientowałam, że kończę piąty i nie widzę nigdzie szóstego :/ podoba mi się sposób w jaki piszesz, zaczarowałaś mnie bez pomocy różdżki! :) smutno mi jedynie z powodu tak nikłym wzmianką o Jamesie :c jest moją ulubioną postacią, jeśli chodzi o nowe pokolenie ♥
    Nie przedłużając, bardzo ciekawi mnie jak rozwinie się relacja na lini Rose - Scorpius i Annabel - Francis. Bo mam wrażenie, że oni się jeszcze zejdą! Wrażenie i nadzieję zarazem ^^ :D a! I poproszę więcej Jamesa, hahah ♥ z niecierpliwością wyczekuje następnego rozdziału, bo jak już wyżej wspomniałam - zaczarowałaś mnie *-*
    Jeśli masz wolną chwilę, to zapraszam do siebie - również piszę Potterowskie opowiadanie o nowym pokoleniu :) jeśli wyraziłabyś swoją opinię w komentarzu, byłabym naprawdę wdzięczna! :)
    http://to-nie-koniec-zlo-czyha-za-rogiem-hp.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że tak się spodobało moje opowiadanie ^^ Jamesa będzie później znacznie więcej, to na pewno. Po prostu nie chciałam w pierwszych rozdziałach aż tyle postaci wprowadzać, chociaż wydaje mi się, że i tak jakoś średnio mi to wyszło ;)
      Dzięki, że podałaś adres swojego bloga! Na pewno zajrzę, uwielbiam opowiadania o młodym pokoleniu. Było o tym w sadze Rowling tak mało, że ten wątek jest naprawdę dużym polem do popisu. Jestem ciekawa co znajdę na twoim blogu ^^

      Usuń
  5. Scorpisowi podoba się Rose!!! <3
    I tak ma być. :D
    Cudowny rozdział i świetne przemyślenia. :D

    OdpowiedzUsuń

Author