Rozdział dedykowany Zuzi! Mam
nadzieję, że się spodoba (jak na razie jest to najdłuższy rozdział ze
wszystkich). Ostatnio było na moim blogu trochę cicho, długo nic nie dodawałam,
ale to przez wiele różnych rzeczy, chociażby poprawianie tego rozdziału (tutaj
wyszczególniam Magdę – dzięki za pomoc!). Tak więc zapraszam do czytania i
komentowania (to mnie naprawdę motywuje, by być bardziej systematyczną) :)
~~
– Nie martw się. Oni są po prostu
głupi. Gdyby mieli chociaż trochę rozumu, to przyznaliby ci racje –
powiedziałam do Rose.
Ten czwartek był wyjątkowo wietrzny.
Spokojnie przemierzałyśmy korytarze zamku, a moja przyjaciółka wyglądała na
bardzo zmartwioną.
– Annabel… Nie, w sumie to dyrektor
ma rację. Mogłam ich nie śledzić. Nie złamałabym regulaminu i nie dostałabym
szlabanu...
Pokręciła głową i westchnęła. Już od
paru dni strasznie się martwiła. Niestety ja byłam równie bezradna jak ona.
– Ale przynajmniej Ravenclaw nie
stracił punktów – dodała po chwili. – Jakby tak się stało, to chyba wszyscy by
mnie znienawidzili…
– No widzisz, są jednak jasne
strony! – próbowałam ją pocieszyć, lecz zniechęcony wzrok Rose mówił sam za
siebie.
Nie wiedziałam już co robić – z
każdym dniem zbliżającym nas do soboty Rose stawała się coraz bardziej
przygnębiona.
– Cholera… Najgorszy jest ten
szlaban. Czemu muszę odbyć go akurat z nimi?! – każdego dnia zadawała mi
to pytanie chyba kilkadziesiąt razy. Zastanawiało mnie, czy tylko o tym przez
ten cały czas myślała.
– Nie wiem Rose… Naprawdę
współczuję.
***
Nastał wreszcie piątek. Denerwowałem
się na myśl o tym ile jeszcze będą mi podawać te wszystkie okropne wywary i
eliksiry. To był już czwarty dzień od kiedy leżałem w Skrzydle Szpitalnym.
Powodem dlaczego tak długo tam leżałem było chyba nieformalne wykorzystanie
mnie jako królika doświadczalnego przez panią pielęgniarkę. Nigdy wcześniej nie
widziałem tych wszystkich dziwactw jakie mi podawała.
Chciałem stamtąd wyjść, wrócić do
mojego kochanego, „trochę” zagraconego dormitorium i tam spędzać czas, a nie
męczyć się i nudzić w samotności, bo zwykle wszystkich gości po pięciu minutach
wyganiano. Na szczęście prawie wszystkich.
– Rose?
Zdziwiłem się na widok mojej
kuzynki. Przyszła do mnie już drugi raz tamtego dnia. Była chyba jedną z
nielicznych osób, które miały dobry stosunek z pielęgniarką – nigdy jej nie
wyrzucała, dzięki czemu Ruda mogła przesiadywać u mnie tak długo na ile
pozwalały jej zajęcia.
– Cześć, Albus. Jak się czujesz? –
zapytała, ale chyba zrobiła to tylko z grzeczności, bo zaraz po moim
zapewnieniu, że wszystko jest w porządku, zaczęła mówić o szkolnych sprawach. –
Na poniedziałek jest esej z transmutacji. Stwierdziłam, że to ważne, więc
wolałam ci powiedzieć.
Mimo lekkiego uśmiechu wyglądała na
smutną. Podała mi kartkę z tematem pracy.
– Kolejny Esej? Dopiero co
rozpoczęły się te projekty z eliksirów… Już mamy sporo na głowie, nie potrzeba
nam więcej. Kurczę, chyba nigdy nie nadrobię tego tygodnia…
– Nadrobisz, nadrobisz. Masz sporo
czasu – odparła Ruda.
Jej spojrzenie utkwiło gdzieś daleko
za oknem. Po chwili zapytałem z nadzieją:
– Rose, wszystko okej?
– Tak – wyrwała się z zamyślenia i
przytaknęła głową. – Jasne.
Nie było to szczere.
– Przecież widzę, że coś jest nie
tak. Możesz mi powiedzieć.
Powoli westchnęła, przymykając oczy.
Widząc to byłem już pewny, że zaraz wszystko mi wytłumaczy. Zawsze tak było.
– Ech… No dobra, nie mam po co tego
ukrywać… Po prostu jestem zła przez ten szlaban. Konkretnie ten jutrzejszy
szlaban. Nie będzie cię i zostanę sama z twoimi kumplami. Wiem, że się z
nimi kolegujesz, ale ja nie. Mickel jest dziwny, z Scorpiusem nie gadam. A z
Françisem po prostu nie wytrzymuję. Wiesz sam, jak „przepadam” za nim.
– Rose, nie bądź do nich uprzedzona.
Znam ich i nie kolegowałbym się z nimi gdyby-
– Nie jestem uprzedzona –
natychmiast przerwała mi.
– Jesteś.
– Nie – ucięła i znowu odwróciła
wzrok.
Spojrzałem na nią i westchnąłem
załamany. Co mogłem zrobić? Od samego początku naszej nauki Hogwarcie Rose nie
przepadała za moimi kolegami. Nigdy nie udało mi się jej przekonać, że oni
wcale nie byli źli. Może i oryginalni, szaleni, a jeszcze bardziej
nieodpowiedzialni. Może i codziennie robiliśmy coś głupiego. Może i mieliśmy setki
szlabanów na koncie, ale… Z czasem dostrzegliśmy, że właśnie to ubarwiało nam
życie, dzięki czemu nigdy się nie nudziliśmy. Myślę, że zawsze postępowaliśmy
nieszablonowo i nigdy nie popadaliśmy w rutynę (może z wyjątkiem zbyt częstych
przygód). Miałem jednak nadzieję, że Rose z czasem to zaakceptuje i przestanie
być tak krytyczna wobec naszych wybryków. Niestety w tamtej chwili nie było to
prawdopodobne.
– Rose, znam każdego z nich lepiej
niż ty i wydaje mi się, że oceniasz ich po pozorach.
– Françisa nie – odezwała się nagle.
– Wiem, jaki on jest i oceniam go bardzo sprawiedliwie.
– No dobra – przeczesałem ręką
włosy, zastanawiając się. – To nie bierzmy Françisa pod uwagę. Scorpius i
Mickel. Może z nimi pogadasz? Oni są naprawdę w porządku.
Ruda westchnęła.
– Okej… zobaczę, co da się
zrobić.
Widziałem, jak już wyjątkowo była
zmęczona tą rozmową. Miałem jednak nadzieję, że wkrótce przestanie być taka
zrezygnowana.
Po chwili spojrzała na mnie
sceptycznie.
– A co jeśli puszczą mi nerwy i nie wytrzymam,
po czym wszyscy się o coś pogryziemy?…
Nie. Zdecydowanie musiałem jej pomóc
pozbyć się tego pesymizmu.
– Ej, ej. Jak będziesz tak myślała,
to na pewno nic dobrego nie wyniknie. Głowa do góry. Po prostu tam pójdź i
odwal robotę. Chłopakami się nie martw. Jasne?
Mruknęła coś cicho pod nosem.
– Rose, pomyśl sobie, że za tydzień
też tam będę.
– Wtedy byłoby super – ożywiła
się. – Ale nadal tak jakoś…
– Rose… przestań. Wszystko będzie okej.
Jasne?
Spojrzała na mnie z wątpliwością
wymalowaną na twarzy. Nie byłem pewny czy przekonałem ją do swoich racji, że
wcale nie musi się obawiać szlabanu, dlatego uśmiechem starałem się ją
pokrzepić.
– Jasne – odparła i mimo woli na jej
usta też wstąpił uśmiech.
Pożegnaliśmy się i kuzynka wyszła w
znacznie lepszym nastroju od tego, z jakim tu weszła.
***
Myślałam, że gdyby ktoś nagle
zasłonił mi oczy od tyłu, to mógł być tylko on.
– Luckas, wiem, że to ty – zaśmiałam
się, po czym powoli ściągnęłam przyjemne w dotyku dłonie, zasłaniające mi
twarz.
Przede mną ukazał się tylko pusty korytarz, wiec energicznie
odwróciłam się z zamiarem przytulania się do chłopaka. Bardziej nie
mogłam się pomylić.
– Francis! – krzyknęłam, odpychając
go od siebie i sama oddaliłam się o parę kroków. Taki nie był scenariusz. To
nie Francis miał za mną stać i witać się w sposób, w jaki zawsze robił to mój
obecny chłopak. W jednej chwili serce zaczęło walić mi jak oszalałe. Nie dość,
że poczułam się zagrożona, to w dodatku ogarnął mnie mimowolny wstręt, że
mogłam się zbliżyć do kogoś, komu od miesięcy już nie ufałam. – Zgłupiałeś?!
– Witaj Annabel – uśmiechnął się w
typowy dla siebie sposób.
Kiedyś uwielbiałam jak tak robił,
miał naprawdę piękny uśmiech. To była jednak przeszłość i po tym jak
przestaliśmy być parą znienawidziłam to, co kiedyś mnie w nim fascynowało. W
tamtym momencie jego wyraz twarzy przywodził mi na myśl tylko kłopoty. Nie
czułam się bezpiecznie, bo zdałam sobie sprawę, że oprócz nas nikogo więcej nie
było na korytarzu.
– Wiedziałem, że zawsze się robisz taka potulna, jak tylko
zasłoni ci się oczy – zaśmiał się nonszalancko, a ja,
starając się opanować szalejące we mnie emocje, poczułam jak
czerwienią mi się policzki.
– Odczep się – warknęłam.
Nie miałam zamiaru biernie stać
kiedy kolejny raz w tym tygodniu mnie zaczepiał. Wcześniej zawsze ktoś obok
mnie był i pomagał mi się opanować, bym nie zrobiła niczego głupiego. Teraz
byliśmy sami, więc postanowiłam dać nauczkę Françisowi (a przynajmniej
nastraszyć go, by przestał mnie w końcu dręczyć). Wyciągnęłam różdżkę.
– Jeśli nadal będziesz mnie tak zaczepiał i nie dasz mi
spokoju, obiecuję ci, pożałujesz, że ze mną zadarłeś – powoli
zaczęłam się do niego zbliżać z różdżką skierowaną prosto w jego
twarz.
Francis przez chwilę wyglądał na
zaskoczonego. Byłam pewna, że moje groźby wystraszyły go, jednak bardzo się
pomyliłam. Chłopak prychnął i się zaśmiał.
– Myślisz, że mnie przestraszysz,
mała? Prawie ci się udało, serio, tylko... – mówił rozbawionym tonem,
równocześnie udając, że wyciera małą łzę spod oka. Zrobił krok do przodu, przez
co automatycznie się cofnęłam. – Ty nie jesteś straszna, uwierz mi.
To nie tak miało być. Chciałam z
ofiary zmienić się w myśliwego. Niestety, jego zbytnia pewność siebie wcale nie
zmalała. Patrząc na jego głupkowaty uśmieszek już nie wiedziałam jak
przeciwstawić się jego zaczepkom.
– Ty też nie jesteś – prychnęłam, by
jakkolwiek zareagować i nie pozostać bierna.
– Naprawdę? – ponownie się zaśmiał.
– Skoro tak twierdzisz. Ale wiesz, w takim razie Lucas jest od nas gorszy. On
to dopiero musi być strasznym chłopakiem!
Minął mnie i zaczął iść powolnym,
niedbałym krokiem.
– Co masz na myśli? – zawołałam za
nim.
Nie odwrócił się. Lekko przechylił
głowę na bok i chwilę czekał z odpowiedzią, budując przy tym atmosferę pełną
napięcia. W końcu, nim zniknął za zakrętem, odpowiedział:
– Ja nie zdradzam swoich dziewczyn
na błoniach. To zbyt banalne.
Kiedy zniknął, tkwiłam pewną chwilę
w tym samym miejscu. Jego słowa oszołomiły mnie. Nie. On nie mógł powiedzieć mi
prawdy. Byłam wściekła i czułam, że się cała czerwienię ze złości. Nie chciałam
mu wierzyć, ale mimo żywionej do niego nieufności, musiałam się upewnić.
Wybiegłam z zamku.
W drodze na błonia tworzyłam w
głowie słowa obrażające Francisa za jego kłamstwo. Bo przecież miał mnie
okłamać, prawda? Okłamać, by wytrącić mnie z równowagi i jeszcze bardziej
upokorzyć? Tego chciał? Tak, na pewno. To był jego cel. Od początku roku pewnie
czekał na okazję, by mnie pognębić emocjonalnie.
Po wyjściu z zamku pożałowałam, że
chciałam to w ogóle sprawdzać.
Françis mówił prawdę.
***
– I znowu zaczynamy sezon na
odrabianie szlabanów, panowie – odrzekł głośno Françis. – Trzeba to będzie
jakoś uczcić. Co o tym sądzicie?
– Jestem jak najbardziej za –
odezwał się Mickel, który szedł za mną.
We troje podążaliśmy wąską ścieżką
prowadzącą ku chatce gajowego. Niebo było zachmurzone, wiał silny wiatr.
Mieliśmy nadzieję, że na czas szlabanu pogoda będzie dopisywać, bo inaczej nie
moglibyśmy osłonić się magią przed deszczem – na szlabanie nie używało się
różdżek.
– A ty, Scorpius?
– Myślę, że to jest znakomity pomysł
– odpowiedziałem Françisowi równie pewnym siebie głosem. – Tylko czy macie już
może jakieś pomysły?
– Pomysły pomysłami – machnął ręką
blondyn. – Najlepszy jest spontan. Coś się wymyśli…
Françis miał rację – zawsze, gdy za
cokolwiek się zabieraliśmy, efekty pracy zupełnie różniły się od pierwotnych
założeń. Musiałem przyznać, że to było najfajniejsze w naszych akcjach. Nigdy
nie byliśmy pewni, jak wszystko się zakończy.
Tylko jednego się obawiałem: że
pewnego dnia dyrektor szkoły odbierze mi funkcję prefekta. Nie chciałem tego,
bo tak naprawdę, mimo wielu przygód i szlabanów, robiłem wszystko co w mojej
mocy by wykazać się przed ojcem, że jestem dobrym uczniem, że jestem najlepszym
uczniem.
Nie tylko byłem prefektem – od
drugiej klasy, każdego roku należałem do drużyny Quidditcha. Ogólnie przed
rodzicami chciałem się pokazać w jak najlepszym świetle. Wszyscy wokół mnie
chwalili: "Świetny uczeń!", "Wspaniały szukający!", "Niezawodny
prefekt!". Mimo tak wielu dobrych opinii, ojciec chyba nigdy nie wykazał
większego zainteresowania moim szkolnym życiem. Bardzo mnie to bolało. Za
każdym razem gdy zapraszałem go na moje mecze, on nigdy się nie pokazywał.
"Był zajęty pracą", ale zawsze miałem nadzieję, że jednak się pojawi
i powie jaki jest ze mnie dumny. Czekałem na tę chwilę z niecierpliwością.
W tym roku chciałem postarać się
jeszcze bardziej, by mnie dostrzegł. Chciałem udowodnić i ojcu, i przyjaciołom,
i wszystkim innym wokół, że potrafię unieść brzemię tak licznych obowiązków i z
każdego być najlepszy. To stało się moim głównym celem: wyróżnić się spośród
szarego tłumu. Być lepszy. Wtedy ojciec na pewno by mnie docenił...
Niestety, idąc na szlaban nie spodziewałem
się jakichkolwiek wspaniałych prac. Wręcz przeciwnie. Nasz stary, ociężały
gajowy Norbert zawsze kazał nam wykonywać najnudniejsze zadania świata, takie
jak zbieranie ślimaków, plewienie grządek lub zbieranie chrustu na opał. Tym
razem nie spodziewałem się niczego bardziej oryginalnego.
Jedyną nowością na szlabanie było
to, że oprócz moich kumpli, miała pojawić się też Rose. Pewnie załamała się
kiedy dostała karę od dyrektora, ale naiwna, mogła nas nie śledzić. Zaciekawiło
mnie, że potrafiła złamać najważniejsze szkolne reguły, by iść za nami. Było w
tym coś imponującego. Tym bardziej jeśli wcześniej byłem przekonany, że należy
do tych grzecznych dziewczynek, które za nic nie podjęłyby się tego.
Moje przypuszczenia, że Rose nie będzie zadowolona szlabanem
nie były mylne – wyraźnie wyglądała na rozgniewaną. Czekała pod chatką
gajowego. Po tym, jak obrzuciła nas przelotnym spojrzeniem,
zacząłem się zastanawiać, czy to właśnie przez szlaban cały tydzień
patrzyła się na nas w tak dziwny sposób.
Postanowiłem nie nad-interpretować
jej zachowania i jak najszybciej wykonać pracę, którą miał nam zlecić Norbert.
Zjawił się on idealnie wtedy, kiedy nasza trójka przystanęła pod chatką.
– Witajcie, dzieciaki. Kolejny
szlaban, co? – zaśmiał się w swój specyficzny, poczciwy sposób. – Tym razem nie
będę miał problemu z wymyśleniem dla was zadania. Pouciekały mi wszystkie
leszczo-pędraki.
– Czym są leszczo-pędraki? – zapytał
Francis z wyraźnym obrzydzeniem, kiedy Norbert zbierał od nas różdżki.
– Aaa... to takie duże, bardzo
przydatne robaki, które zjadają wszystkie szkodniki z dyń. Niestety nie
zamknąłem dokładnie klatki i wszystkie pouciekały! – pogładził się po swojej
lekko siwej brodzie, po czym podszedł pod chatę po dwa wiadra. – Będziecie
zbierać do tego. Podzielcie się na dwuosobowe zespoły. Tak wyglądają te pędraki
– wyciągnął rękę, na której znajdowała się wielka, obślizgła larwa z czerwoną
główką i niebieskim tułowiem. – Większość chyba nadal jest w pobliżu dyń, ale
reszta rozeszła się po krzywo-roście i kapuście. No! – klasnął w dłonie z
zadowoleniem. – Wiecie co robić. Za jakiś czas sprawdzę jak wam idzie.
Norbert nim skierował się w stronę
chatki podał Mickelowi oba wiadra. Cała reszta wbiła w nie wzrok.
– Tooo co, Mickel? Idziemy na dynie?
– zapytał powoli Francis.
Już wcześniej wiedziałem, że będzie
się starał spędzić jak najmniej czasu w towarzystwie Weasley. Niestety byłem
święcie przekonany, że to ja będę z nim zbierać te pędraki, nie Mickel.
Za to czarnowłosy przytaknął
Francisowi skinieniem głowy i wręczył mi wiadro. W jego wyrazie twarzy
dostrzegłem pewnego rodzaju dziwną satysfakcję. Odpowiedziałem mu jedynie
zmrużeniem oczu. Wziąłem wiadro, odwróciłem się i ruszyłem w stronę
krzywo-rostu, który, tak jak się spodziewałem, leżał w najdalszej części ogrodu
Norberta (a przynajmniej tam się kierowała Rose).
– Mam nadzieję, że szybko się z tym
uwiniemy – powiedziałem dosyć wesoło.
– Też mam taką nadzieję – odrzekła
Rose, ale znacznie mniej optymistycznie.
Dotarliśmy do krzywo-rostu, a między
nami nastała cisza. Nawet jeśli przez te wszystkie lata w Hogwarcie uważałem
Rose za sztywniarę, stwierdziłem, że może jednak uda się z nią miło pogadać.
Przecież ona nie mogła być taka zła: przyjaźniła się z Albusem, wśród swoich
znajomych wydawała się bardzo sympatyczna, a do tego była dosyć popularna w
szkole (nie przez imprezy, tylko funkcję prefekta, którą pełniła w zeszłym
roku). Pominąłem tylko to, że od dłuższego czasu sprzeczała się z Françisem i
od zawsze niańczyła Albusa… Ale to szczegóły. Spojrzałem na nią jeszcze raz i
stwierdziłem, że jest też całkiem ładna.
– A co tam w ogóle u ciebie słychać?
Odwróciła się nieznacznie w moją
stronę, prawdopodobnie zaskoczona pytaniem. Byłem ciekaw jej odpowiedzi, ale
chwilę z nią zwlekała.
– Gdyby nie ten szlaban… to w zasadzie
wszystko w porządku. Tylko ostatnio jest trochę dużo zachodu z tym projektem z
eliksirów. Wy też je macie, prawda?
Tak, my też rozpoczęliśmy projekty.
Momentalnie przypomniał mi się Mickel improwizujący przy kotle. I jego tajny
składnik. I kwaśna piana w całej sali zatruwająca powietrze. I, oczywiście,
ewakuacja z sali z eliksirów.
– Taaak, zapowiadają się dosyć
ciekawie, chociaż sporo będzie z nimi pracy. Jaki masz temat projektu? I z kim
jesteś w parze?
Rose schyliła się i sięgnęła ręką by
zajrzeć pod jeden z krzewów.
– Jestem w parze z Annabel. A
projekty mamy o eliksirach na kaszel dla alergików.
Zaskoczyło mnie to.
– Naprawdę? Ja i Françis mamy
identyczny temat. Nie spodziewałem się, że profesor Wellington da komukolwiek
to samo.
Każdy w szkole już po tygodniu
wiedział, że z profesorem Wellington nie będzie lekko. Nawet jeśli dawał pozory
wyciszonego nonkonformisty, to jednak pokazał, że wymaga ciągłej pracy, pracy i
jeszcze raz pracy. Esej o bezoarze, o wyciągu z skrzywiśnień, trzy dodatkowe
eliksiry na tydzień, projekty co pół roku i do tego mnóstwo innych zadań,
testów, i nie wiadomo co jeszcze.
– Ale przeciw jakim alergiom macie
zrobić eliksiry?
To było pytanie kluczowe, które nie
wiadomo czemu mi wcześniej nie przyszło do głowy. Spojrzałem na rudą i nawet
nie zauważyłem, że zapatrzyłem się w jej oczy próbując odróżnić czy ma je
bardziej piwne czy brązowe.
– My mamy na pierz, mleko i
pokrzywicę markowaną – mówiła dalej.
Lekko oprzytomniałem i wbiłem wzrok
w ziemię. Dostrzegłem parę leszczo-pędraków i zacząłem je zbierać do wiadra.
– Aaa to jednak mamy inne projekty.
U nas jest na sierść kota, trawę i kurz.
Nie byłem pewny czy można było to
nazwać bardziej niezdarnością, czy też rozkojarzeniem, ale z ręki nagle
wyślizgnął mi się jeden z robali. Chciałem chwycić go w powietrzu, lecz
drugiego leszczo-pędraka mimochodem rozgniotłem w dłoni.
– A niech to.. – mruknąłem
zażenowany i w dodatku obrzydzony granatową mazią oblepiającą moje wszystkie
palce.
Co mnie zaskoczyło, Rose wcale nie spojrzała
na mnie z politowaniem, jak to robiła zazwyczaj wobec Françisa. Wręcz
przeciwnie: zaśmiała się krótko, po czym wróciła do zbierania robali.
Uśmiechnąłem się do niej. Od dawna nie widziałem, żeby była rozbawiona (chociaż
nie mógłbym potwierdzić, czy w ogóle zwracałem na nią uwagę).
– Kto by się spodziewał, te robaki
wyglądają jeszcze gorzej od środka niż na zewnątrz – powiedziała ironicznie.
– Tak, z tym się zgodzę – również
się zaśmiałem i wytarłem dłoń o trawę.
Minęła między nami bliżej nieokreślona
chwila ciszy, w której pochłonięci pracą, skończyliśmy zbierać robale spod
krzywo-rostów. Wziąłem wiadro i przenieśliśmy się trochę dalej, w okolice
kapusty, gdzie było znacznie więcej pędraków do zebrania. Ponownie zaczęliśmy
pracę, jak i rozmowę.
Musiałem przyznać, że rozmawiało się
z Rose całkiem miło. Co dziwniejsze, tematy z reguły nam się nie kończyły, a
jeśli od czasu do czasu zapadła między nami chwila ciszy, to nie było to wcale
krępujące. Przynajmniej dla mnie. Chociaż po Rose również tego nie dostrzegałem.
Później nawet żartowaliśmy na temat
pamiętnego zakończenia zeszłego roku (co na pewno było sprawką Jamesa Pottera).
Udało mi się też ją kilka razy rozśmieszyć, co dodało mi entuzjazmu.
Stwierdziłem, że zaryzykuję.
– A tak powracając do tych projektów
z eliksirów to czy…
Nie, jednak nie. W ostatniej chwili,
kiedy miałem to na końcu języka, stwierdziłem, że jest to naprawdę głupi
pomysł. Zawahałem się.
– To czy…? – powtórzyła za mną
wyczekując aż zakończę moją myśl.
Już mi się wydawało, że będę musiał
wymyślać jakieś bzdury, kiedy w porę obok nas za płotem pojawił się Norbert.
– I jak tam robota? Praca wre? –
gdyby nie jego siwa broda, powiedziałbym, że się szeroko uśmiechnął, ale jednak
nie byłem tego pewien.
– Jeszcze trochę nam zostało. Tak poza
tym, to kiedy one ci uciekły? Przecież w ogóle się nie poruszają, a jakoś
musiały tutaj dojść – powiedziałem.
Rose przytaknęła, jakby wcześniej
też się nad tym zastanawiała.
– Ach, dzieciaki, sekret w tym, że poruszają
się one tylko nocą. Od czasu do czasu, późnym wieczorem, wypuszczam je z klatki
i wtedy śmigają i śmigają, jak oszalałe! Zjadają wszystkie szkodniki z dyń, a
kiedy poświecę na nie latarnią, to znów są tak, jak sami tu widzicie.
– Hmmm… ciekawe – mruknęła Rose.
Przytaknąłem jej.
– Ale nie będę was teraz zagadywał –
machnął ręką Norbert. – Skoro mało wam zostało to uwińcie się z tym szybko i
lećcie na kolację. Będę w chatce, to możecie zostawić wiadro tam obok klatki na
zewnątrz. A tutaj macie różdżki. Dzisiaj nie mam sumienia, by was jeszcze
dłużej przetrzymywać.
Podszedłem do płotu i odebrałem
nasze różdżki, po czym jedną oddałem Rose.
– Już jest kolacja? – zapytałem ze
zdziwieniem.
– Tak, trochę czasu wam zleciało –
zachichotał.
Powoli zaczął się oddalać, a ja
spojrzałem na rudą i wymieniliśmy się pełnymi porozumienia spojrzeniami.
– Nawet nie zauważyłem, jak nam ten
czas szybko minął – stwierdziłem.
– Ja również.
Zbieraliśmy dalej. Po dłuższej
chwili ostatnie leszczo-pędraki wylądowały w wiadrze, więc z zadowoleniem
skierowaliśmy się do chatki.
– Tak w ogóle, to chciałeś coś
wcześniej powiedzieć, ale nie skończyłeś, bo przyszedł Norbert – Rose
niespodziewanie chciała wrócić do tematu.
Wyglądałem wtedy pewnie na trochę zaskoczonego,
jakbym nie umiał sobie przypomnieć o czym była mowa, co nie było to prawdą. Po
prostu nie chciałem kończyć tego tematu, bo propozycja jaką chciałem jej złożyć
wydała mi się nagle bardzo głupia.
– Tak? – udałem, że nie wiem o co
chodzi.
– Zacząłeś mówić coś o projektach z
eliksirów.
– Hmmm… – zastanawiałem się chwilę w
ciszy, próbując wymyślić jak najbardziej wiarygodną rzecz, o jaką mogło mi
wcześniej chodzić.
Spojrzałem jednak na Rose. Patrzyła
na mnie z wyczekiwaniem swoimi naprawdę ślicznymi oczami, które w tamtym
świetle, które było naprawdę nikłe biorąc pod uwagę pogodę, wydały się bardziej
ciemno-brązowe, niż wcześniej bursztynowe.
Stwierdziłem, że zaryzykuję i powiem
prawdę, bo co mi szkodzi?
– Aaa, to! – udałem, że nagle mi się
przypomniało. Oderwałem od Rose wzrok, by nie wyglądało to zbyt dziwnie.
– Chciałem zapytać, że skoro mamy całkiem podobne projekty i pewnie te eliksiry
dla alergików robi się w podobny sposób, to czy nie moglibyśmy się jakoś
spotkać i popracować nad tym razem? No wiesz, jakbyśmy znaleźli sposób na jeden
eliksir, to reszta to byłby pikuś, tylko zmienienie składnika alergizującego.
To… co o tym myślisz?
Spojrzałem na nią ponownie z
wyczekiwaniem na odpowiedź. Nie chciałem by brzmiało to trochę jakbym ją
podrywał, chociaż mimo wszystko zależało mi trochę na jej opinii. Czułem się
naprawdę osobliwie: nie miałem na celu, żeby pomyślała sobie o mnie coś więcej,
ale miło by było gdyby tak się stało. Czyżby rozdwojenie jaźni?
Rose się jedynie uśmiechnęła, a po
krótkiej chwili odrzekła:
– Wiesz, gdyby nie równało by się to
z współpracą z Françisem, to bardzo chętnie. Ale nie przepadam za nim, a pewnie
na takim spotkaniu tylko utrudniałby pracę nad projektem…
– W porządku rozumiem – uciąłem
trochę zmieszany.
Rose to chyba zauważyła, więc
chciała coś powiedzieć:
– Ale gdyby…
– Nie, w porządku – przerwałem jej.
– Głupi pomysł i tak powinniśmy robić te projekty sami, bo potem jeszcze by to
wyszło przed Wellingtonem i by nam nie zaliczył. A w zasadzie nawet nie wiem
jakby zareagował, jeszcze go tak nie znamy…
– No tak… – mruknęła Rose, jakby się
zastanawiała i chciała coś jeszcze dodać.
Na szczęście nie miała ku temu
okazji, bo spostrzegliśmy, że doszliśmy do ścieżki, na której ja chciałem
skierować się w dół, do chatki, by odnieść robale i dołączyć do Françisa i
Mickela, którzy już tam stali, a Rose w górę, w stronę zamku.
Pożegnaliśmy się niby zwyczajnie i
sympatycznie, ale ja z poczuciem pewnej ulgi. W zasadzie nie wiem co myślałem. I
nie wiem co myślała ona. Czułem mętlik w głowie i konsternację. To, co zrobiłem
było spalone już od samego początku. Nie brałem pod uwagę Françisa. Ani
Wellingtona. W sumie nie byłem nawet pewny czemu chciałem to zrobić. Przecież
to Rose Weasley, najlepsza uczennica na naszym roku, która zawsze tylko
przeszkadzała w planach i wygłupach naszej grupki, albo odciągała Albusa na
„dobrą stronę mocy”…
Ale po sekundzie uświadomiłem sobie,
że to jednak nie było żadne zaproszenie na randkę, tylko spotkanie w celach
naukowych. Pytanie brzmi: czemu poczułem się tak głupio?
Całkowicie sobą stałem się ponownie
dopiero wtedy, gdy przystanąłem obok chłopaków.
– I jak tam z Weasley? – zapytał z
przekąsem Françis.
Spojrzałem na niego unosząc jedną
brew.
– A jak miało być? Nie dość, że
Krukonka, to ruda.
Chłopcy się zaśmiali, a ja
stwierdziłem, że nigdy by mi nie uwierzyli, gdybym powiedział, że Rose
zrobiła na mnie pewnego rodzaju wrażenie. Nasze wspólne rozmowy spodobały mi
się, a w dodatku doszedłem do wniosku, że (jak to powtarzał zawsze Albus) Rose
jest rzeczywiście sympatyczną osobą. Oprócz tego, bardzo ładną…
Ale z drugiej strony, to nie było
moje towarzystwo. Kto by zaakceptował taką znajomość, biorąc pod uwagę jaki
konflikt się toczył między naszymi przyjaciółmi, Françisem i Annabel? Byliśmy
po zupełnie różnych stronach i wydawało mi się, że chyba cały świat obrał sobie
za cel, by ta znajomość nie miała możliwości rozwoju.
Postanowiłem odwiać złudne myśli.
Rozdział jak zwykle super! Jestem strasznie ciekawa ciągu dalszego. Następny dodaj szybciej bo chyba zwariuję! :D <3
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie powiedzieć kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale dziękuję za miłe słowa <3
UsuńFuck! No tak! Rose jest kuzynką Albusa! Jak mi głupio, że sugerowałam, że oni coś ze sobą kręcą. Wyszło trochę głupio.
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się podoba to, że Albus jest najmłodszy, a jednak najbardziej odpowiedzialny z nich wszystkich. Ogólnie dialog jego z Rose w Skrzydle Szpitalnym był bardzo udany. Zawsze miałam problemy z dialogami, więc dobrze wiem, jak trudna jest to sztuka.
Wow, szkoda, że nie widziałaś mojej reakcji na słowa Francisa, a propos zdrady. Otworzyłam szeroko usta, po czym stwierdziłam: no, you didn't. But he did q.q Zdrada to zło najgorsze!
"Momentalnie przypomniał mi się Mickel improwizujący przy kotle. I jego tajny składnik." - to sprawiło, że wybuchnęłam śmiechem. Mickel sprawia wrażenie bardzo zabawnego chłopca. Dodatkowo to, że oddzieliłaś te zdania kropką. Super, po prostu rewelacyjne i komiczne :)
Zresztą cała rozmowa Scorpiusa i Lily jest genialna. Niesamowite jak naturalnie przechodzą od zdania do zdania. I ten incydent z robakiem. I ten wewnętrzny konflikt Scorpiusa a propos jego "rozdwojenia jaźni". Naprawdę świetnie napisane. Winszuję.
"Nie dość, że Krukonka, to ruda" - tyle nietolerancji, tyle uprzedzeń, tyle strachu, by powiedzieć prawdę kolegom. Scorpius jest tak bardzo biednym dzieckiem. Rozczuliłam się znowu przy fragmencie, kiedy opisałaś jego relację z ojcem.
Innymi słowy - rozdział stanowczo najlepszy na tym blogu. Bardzo ładnie go dopracowałaś. Prezentuje wyższy poziom niż poprzednie (to komplement, a nie krytyka poprzednich poziomów, nie zrozum tego opatrznie, proszę). Nie przejmuj się tym, że masz dużą przerwę między rozdziałami. Kto jak kto, ale ja dobrze to rozumiem. Czasem po prostu nie ma siły na pisanie, mimo że są chęci i pomysły.
Życzę powodzenia, pozdrawiam z całego serca i oczekuję kolejnej części.
Naprawdę dziękuję za te miłe słowa odnośnie dialogów. Nie wiem jak długo siedziałam nad tą rozmową w Skrzydle Szpitalnym, ale był to fragment który był najczęściej zmieniany i poddawany korektom. Za to do fragmentu z Rose i Scorpiusem długo nie mogłam się przemóc żeby go napisać ;o Po prostu bałam się, że go zepsuję, a było to główne wydarzenie w tym rozdziale. Dlatego twoje słowa naprawdę mnie ucieszyły. Nie spodziewałam się takiego komentarza.
UsuńA przez słowa: "tyle nietolerancji, tyle uprzedzeń, tyle strachu, by powiedzieć prawdę kolegom. Scorpius jest tak bardzo biednym dzieckiem." nie potrafiłam powstrzymać śmiechu, naprawdę :D
Dziękuję za komentarz, pozdrawiam!
Bez dwóch zdań, dialogi są świetne. Niczego nie zepsułaś. Czysta perfekcja. Naprawdę długo leżałam na ziemi i dołowałam się nad swoimi umiejętnościami po tym, jak przeczytałam ten rozdział. Uwierz w siebie, bo świetnie wyszła ci ta część. Jeśli takie cudeńka muszę przypłacić długim czekaniem na kolejny rozdział, to jest to ofiara, którą poniosę. Chociaż wolałabym nie...
UsuńByłabym wdzięczna, jakbyś może wysłała mi mailem, jeśli nowy rozdział się pojawi. Jeśli tylko bedziesz pamiętała: swiniareczka@gmail.com
Nie chciałabym przegapić. Mimo że pewnie i tak będę tu zaglądała od czasu do czasu.
Haha do tego jeszcze dodam, że ty dostaczyłaś mi już bardzo dużo radości ii nie tylko tym opowiadaniem, więc miło, że moje komentarze potrafią cię rozbawić. O nic więcej nie proszę :D
UsuńZapraszam do dołączenia do Stowarzyszenia Biblioteki Hogwartu.
OdpowiedzUsuńMożna uczestniczyć w różnych konkursach. Znajdziesz tu blogi ,które może długo szukałeś/aś. A twój blog stanie się bardziej powszechny.
Dzięki opcji "Obserwuj" można być na bieżąco z wszystkimi informacjami
Pozdrawiam
http://biblioteka-hogwartu.blogspot.com
Przez przypadek znalazłam to opowiadanie i z ciekawości przeczytałam prolog: magia!
OdpowiedzUsuńPostanowiłam przyjrzeć się pierwszemu rozdziałowi, potem drugiemu.. gdy nagle się zorientowałam, że kończę piąty i nie widzę nigdzie szóstego :/ podoba mi się sposób w jaki piszesz, zaczarowałaś mnie bez pomocy różdżki! :) smutno mi jedynie z powodu tak nikłym wzmianką o Jamesie :c jest moją ulubioną postacią, jeśli chodzi o nowe pokolenie ♥
Nie przedłużając, bardzo ciekawi mnie jak rozwinie się relacja na lini Rose - Scorpius i Annabel - Francis. Bo mam wrażenie, że oni się jeszcze zejdą! Wrażenie i nadzieję zarazem ^^ :D a! I poproszę więcej Jamesa, hahah ♥ z niecierpliwością wyczekuje następnego rozdziału, bo jak już wyżej wspomniałam - zaczarowałaś mnie *-*
Jeśli masz wolną chwilę, to zapraszam do siebie - również piszę Potterowskie opowiadanie o nowym pokoleniu :) jeśli wyraziłabyś swoją opinię w komentarzu, byłabym naprawdę wdzięczna! :)
http://to-nie-koniec-zlo-czyha-za-rogiem-hp.blogspot.com/
wzmiankom*
UsuńBardzo się cieszę, że tak się spodobało moje opowiadanie ^^ Jamesa będzie później znacznie więcej, to na pewno. Po prostu nie chciałam w pierwszych rozdziałach aż tyle postaci wprowadzać, chociaż wydaje mi się, że i tak jakoś średnio mi to wyszło ;)
UsuńDzięki, że podałaś adres swojego bloga! Na pewno zajrzę, uwielbiam opowiadania o młodym pokoleniu. Było o tym w sadze Rowling tak mało, że ten wątek jest naprawdę dużym polem do popisu. Jestem ciekawa co znajdę na twoim blogu ^^
Scorpisowi podoba się Rose!!! <3
OdpowiedzUsuńI tak ma być. :D
Cudowny rozdział i świetne przemyślenia. :D