Rozdział dedykowany Czeko, bo
zmotywowała mnie żebym w końcu coś wstawiła :)
~~
Hogwart.
Pierwszy dzień szkoły jest jedyny w
swoim rodzaju. Fala ambitnych dzieciaków niezwykle szybko wlewała się w mury
tego wielkiego budynku. Wszyscy jednak zachowywali się prosto i
schematycznie, nikt szczególnie nie wyróżniał się swoim zachowaniem. Moje
spojrzenie nikogo nie pominęło, bo od zawsze byłem świetnym obserwatorem.
Stałem z boku korytarza. Lekko
przyparty przez nadciągająca falę uczniów do chłodnych, kamiennych i
zakurzonych ścian, rozmyślałem nad wszechobecnym nieładem.
Chciałem już z tym skończyć,
ale nie miałem na myśli samobójstwa, skądże, bardzo ceniłem swoje życie.
Najzwyczajniej w świecie marzył mi się ten jeden jedyny dzień, który oznaczałby
zakończenie siódmego roku szkolnego. Niestety miał on nastąpić dopiero za
dwa lata, co oznaczało, że jeszcze przez wiele dni miałem widywać te wszystkie
nudne twarze.
Pomimo, że w skupieniu rozglądałem
się wokoło, wcale nie przejmowałem się tą potężną, bezkształtną i nieszlachetną
masą dzieciaków. Szukałem wzrokiem pewnej wyjątkowej osoby. Szukałem… tej
jedynej, której już nienawidzę.
Annabel Blackwood.
Podążała naprzód powolnym, lecz
śmiałym krokiem. Na jej twarzy, delikatnej niczym świeżo zerwana róża, malował
się szczery uśmiech, który kiedyś należał tylko do mnie.
Wyglądała olśniewająco. Długie
aksamitne włosy, cera niczym mleko, bordowo-złoty krawat Gryffindoru dumnie
przewieszony przez szyję… Jednakże nawet piękne róże posiadają kolce, a ona, niestety,
miała nie jeden.
Rozmawiała z kimś z wielką uwagą,
kiedy to ja, zwinnie wymijając nieznośnych pierwszoklasistów, ruszyłem w jej
stronę. Przedzierając się przez tłum, nadeptując, przy okazji, paru smarkaczy,
dążyłem do celu. Byłem już blisko, nawet bardzo. Podniosłem wzrok znad
nietuzinkowej fryzury jednej z pierwszoklasistek i powiedziałem wesoło:
– Witaj Clarisse!
Krótkowłosa piękność, idąca tuż przed Annabel, w końcu mnie
dostrzegła.
– Françis! O mój Boże, jak się
zmieniłeś przez te wakacje! – odpowiedziała wesoło, po czym uścisnęliśmy się. Kątem oka wychwyciłem pełne nienawiści spojrzenie
Annabel skierowane na naszą dwójkę. Plan jak uprzykrzyć życie tej gryfonce pierwszego dnia
szkoły został rozpoczęty.
Ruszyła dalej korytarzem, a ja
całkowicie odwróciłem się do Clarisse. Ponownie uśmiechnąłem się i zapytałem o
jej wakacje. Z wielkim entuzjazmem zaczęła opowiadać o wyjeździe do jej
sławnego kuzyna w Stanach Zjednoczonych. To musiało być wspaniałe lato, jednak szczegóły mało mnie interesowały. Niezwykle żywo gestykulując,
opowiadała o jednej z jej przygód. Kątem ucha wysłuchiwałem jej opowieści,
co jakiś czas potakując i zadając pytania, jednak znacznie ciekawsze w tej chwili było obserwowanie każdego detalu jej ciała. Tak, to było oczywiste na pierwszy rzut oka:
Clarisse znacznie wyładniała. Od tamtego momentu zacząłem się zastanawiać czy
nasze stosunki, niczym brat i siostra, pozostaną takie niewinne jak dotychczas.
Znaliśmy się praktycznie od zawsze, przez co nigdy nie patrzyłem na nią jak na
potencjalną dziewczynę na „szybki i łatwy związek”.
Z Annabel oczywiście nie było
tak źle, lecz teraz to była zupełnie inna bajka. Wszystko się zmieniło, zaledwie parę miesięcy wcześniej. Teraz przez takie osoby, jak ona, z
wielką chęcią zakończyłbym tę szkołę właśnie w tamtym momencie. Jednakże moi
kumple i Clarisse nie pozwolili by na to.
Korytarz lekko opustoszał, ale w
zasięgu wzroku pojawiły się kolejne pierwszoroczne śmiecie. Postanowiłem zmyć się stamtąd.
Mruknąłem krótko do Clarisse:
– Chodźmy stąd. Jest tu strasznie
brudno.
***
Myślałam, że to będzie piękny dzień.
Rozpoczęcie roku szkolnego zdawało się być świetną okazją na zmiany oraz
wypróbowanie nowych postanowień. Pozytywnie nastawiona do świata, rozmawiałam z
moją przyjaciółką. Szłam obok Rose wąskim korytarzem. Wokół nas kręciło się
mnóstwo osób, głównie przerażeni pierwszoroczni.
Mimo harmidru zaczęłyśmy rozmawiać o
niespotykanej książce, którą Rose zaczęła bardzo wychwalać.
– Annabel, posłuchaj, tam było pełno
niesamowitych zaklęć! – z wielkim zapałem próbowała mnie nakłonić żebym ją
przeczytała. – Wyobraź sobie jak wszystkim ucięłabyś nosa, znając każde z nich.
Na samą myśl o czymś takim poczułam
się jeszcze lepiej. „To by było coś…” pomyślałam, po czym z uśmiechem zgodziłam
się pożyczyć tę książkę. Rose Weasley, moja, od kilku lat, najlepsza
przyjaciółka zawsze wiedziała w jaki sposób nakłonić mnie do czegoś, zwłaszcza
do nauki. Wiedziała z jaką niechęcią odnosiłam się do jakichkolwiek książek, tym
bardziej podręczników, więc już od dawna miała różne pomysły w jaki sposób podstępnie namówić mnie do czytania. Po krótkim czasie sama zauważyłam, że wychodziło
jej to bardzo dobrze.
Rozmawiałyśmy dalej. Nie byłam wtedy
jeszcze świadoma z jaką prędkością mógł ulecieć ze mnie mój dobry humor.
Ujrzałam Françisa Xerxesa.
Niby nic, jednak cała moja pozytywna
energia wyparowała, a ja zawrzałam czystą nienawiścią.
Nie byłam pewna dlaczego moje samopoczucie tak drastycznie się zmieniło.
Przecież ostatni tydzień wakacji ciągle powtarzałam sobie, że nie powinnam się nim
przejmować. Właśnie to stało się moim największym postanowieniem: być twarda
jak głaz i zachowywać stoicki spokój za każdym razem gdybym miała z nim do
czynienia. Niestety mój plan posypał się już na wstępie, a ja obrzuciłam go
pogardliwym spojrzeniem.
Na pewno nie było przesadą
stwierdzenie, że wyglądał bardzo nieprzeciętnie. Niezupełnie jak „książę z
bajki”, lecz zdecydowanie wyróżniał się z tłumu. Te wszystkie moje
dotychczasowe emocje wzmogły się gdy zauważyłam, że kierował się w moją stronę.
Był już całkiem blisko. Myślałam, że patrzył wprost na mnie. Na jego
urzekającej, wręcz kuszącej twarzy pojawił się charakterystyczny zawadiacki
uśmiech. Przedarł się przez tłum jakiś dziwnych ludzi i zawołał:
– Witaj, Clarisse!
Jakaś ślizgonka, idąca tuż przede
mną, natychmiast mu odpowiedziała. Nie przejmując się zupełnie moją obecnością
przywitali się nad wyraz czule. Uścisnęli się i zaczęli rozmawiać. Właśnie w
tym momencie zrodziła się we mnie niesamowita chęć mordu. Wyminęłam ich, nie
szczędząc Françisowi wściekłego spojrzenia. Chciałam żeby wiedział co wtedy
czułam, chociaż sama nie wiedziałam czego oczekiwać. Że podejdzie do mnie i
przywita się ze mną równie miło? Niedorzeczne. Po naszej wielkiej kłótni, która
nastąpiła parę miesięcy temu i była równoznaczna z zakończeniem związku, nie miałam
na co liczyć.
„Annabel, przecież ty go
nienawidzisz” powtórzyłam sobie w głowie. Mimo tego zerknęłam szybko do tyłu by
sprawdzić czy on jednak wykazał odrobinę zainteresowania. Przeliczyłam się.
Jego całą uwagę pochłonęła Clarisse i obserwowanie jej wypukłości. Tego mogłam
się po nim spodziewać. Mimo wszystko sama zaczęłam się gubić w myślach i
uczuciach co do niego.
– To zwykły dupek. – z rozmyślań
wyrwała mnie Rose. Powiedziała to niby od niechcenia, lecz przekonująco.
Patrzyła na mnie wzrokiem mówiącym "przestań się w końcu nim przejmować". Obiecałam w myślach, że już nie będę.
Ruszyłyśmy w dalszą drogę.
Przedzierając się przez tłum ludzi, doszłyśmy w końcu do upragnionej Wielkiej
Sali. Była piękna, jak co roku. W powietrzu unosiło się wiele świec
rozświetlających całe pomieszczenie, a w szczególności nieziemsko rozgwieżdżone
niebo umieszczone na suficie. Sala była po brzegi wypełniona uczniami. Roznosił
się głośny gwar podekscytowanych rozmów, a wszechobecny hałas przywoływał na
myśl wielki, ale kontrolowany, chaos. Nauczyciele siedzący na końcu sali pozornie
wydawali się pochłonięci rozmową między sobą, lecz ich czujne oczy spoglądały na
tłum z dużą uwagą. Wśród nich ujrzałam kilka nowych twarzy. W pierwszej chwili
nie byłam w stanie rozróżnić kto z nich miał uczył jakiego przedmiotu, dlatego
postanowiłam zapytać o to moich przyjaciół z Gryffindoru, do których
właśnie się kierowałam.
Z racji tego, że Rose była członkiem
Ravenclawu, musiała udać się do stołu położonego w innej części Sali.
Pożegnałyśmy się krótkim uściskiem, po czym każda z nas ruszyła w swoją stronę.
Na prawo od wejścia, przy samych oknach, mieścił się stół Gryffindoru. Szłam na
moje miejsce, a po drodze witałam się w z mnóstwem uśmiechniętych do mnie
znajomych.. Natychmiast powrócił mój dobry humor.
Udało mi się odpowiedzieć prawie
wszystkim, lecz gdy zwracałam się do starszego kolegi, ktoś niespodziewanie mi
przerwał. Był to Hugon, brat Rose, młodszy od nas o rok. Na sam mój widok
zerwał się na równe nogi, przerywając mi rozmowę. Spojrzałam na niego
zaskoczona, gdyż nie odezwał się ani jednym słowem. Natychmiast zarumienił się,
bo pewnie zdał sobie sprawę, że cała ta sytuacja wydawała się dość podejrzana.
Grono najbliżej siedzących ludzi
wlepiło w nas zainteresowane spojrzenia. Ktoś ukradkiem szturchnął Hugona,
kaszląc nerwowo. On na to spuścił wzrok i wreszcie wydusił z siebie:
– Cze-eść, Annabel… – uśmiechnął się
nieśmiało i jeszcze bardziej poczerwieniał.
– Hej, Hugo – odpowiedziałam szybko,
ale na tyle wesoło i pozytywnie, że w końcu spojrzał na mnie z większą
pewnością siebie.
Wydawało mi się, że chce coś jeszcze
powiedzieć, lecz czułam się trochę nieswojo, a presja otoczenia zmuszała mnie
do odejścia. Poszłam sobie równie szybko, jak się pojawiłam. „Nie mam na to
czasu” tłumaczyłam sobie, idąc naprzód.
Po paru sekundach zapomniałam już
zupełnie o zaistniałej sytuacji. Ujrzałam Bernarda i Jess, po czym od razu
pobiegłam do nich. Przywitaliśmy się i usiadłam między nimi. Już chciałam zdać
im relację z moich wakacji kiedy nagle wszyscy po kolei, zupełnie niczym
wielkie, ludzkie domino, zaczęli wskazywać i spoglądać z zaniepokojeniem na
sufit. Podniosłam głowę i przymrużyłam oczy, przeczuwając coś niedobrego.
Gwiazdy zaczęły gasnąć.
Wow, po prostu wow!!! Jestem totalnie oczarowana Twoją opowieścią i chyba nie pozostaje mi nic więcej jak tylko czekać na kolejny rozdział :) Bardzo dziękuję za dedykację :*
OdpowiedzUsuńŚwietny początek. Pikantny i nieudany romans to z pewnością dobre zawiązanie fabuły. Jestem bardzo ciekawa twoich wszystkich postaci. Podoba mi się Francis (sorry, nie mam zakręconego c) i Annabell, zresztą Clarisse też fajnie się zapowiada. Przynajmniej takie odniosłam pierwsze wrażenie. Czytam dalej.
OdpowiedzUsuńDo tego podobają mi się twoje imiona. Są trochę pretensjonalne (to chyba niedobre słowo, nie chcę, żeby zostało to odebrane jak krytyka, zupełnie nie o to chodzi), ale zachowałaś bardzo przystępny balans pomiędzy imionami prostymi i tymi rzadziej spotykanymi. Kocham imię Bernard (ale to nie takie ważne).
"Gwiazdy zaczęły gasnąć".
To zrobiło na mnie wrażenie. Ładnie wkomponowane w tekst.
Pozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję za komentarz. Mam nadzieję, że postacie oraz fabuła cie nie zawiodą. I cieszę się, że podobają ci się imiona, zaskoczyła mnie taka uwaga :)
UsuńKońcówka jest super. :D Cały rozdział też mi się podoba.
OdpowiedzUsuńNa początek kilka błędow:
OdpowiedzUsuńZgubiłas kropkę na końcu zdania.
"Niezupełnie" a nie "Nie zupełnie"
"Witaj(,)Clarisse"
W paru miejscach zabrakło przecinków ( wypisałam je 2 razy, ale komentarze mi się usunęły. Trzeci raz mi się nie chce xD).
Ogólnie bardzo mi się podoba Tw styl pisania. Umiesz zaciekawić i wprowadzić aurę tajemniczości, a to bardzo lubię :)
Dziękuję za komentarz! Już się zabieram za poprawę błędów, dzięki za zwrócenie uwagi :)
Usuń