wtorek, 14 czerwca 2016

Uwaga, uwaga!
Szablon, jak na razie, nie działa do końca poprawnie. Trwają nad nim prace, więc wszystko powinno zostać za jakiś czas naprawione. Problem polega na tym, że nie wszystkie posty wyświetlają się na stronie głównej, ani nawet w odpowiednich zakładkach z etykietami, dlatego jeśli macie ochotę na przeczytanie któregokolwiek rozdziału zachęcam do korzystania z listy rozdziałów w bocznej kolumnie.
Wiem, że pisałam już o tym na początku siódmego rozdziału, ale piszę na wypadek, jeśli ktoś tam nie dotarł.
To tylko tyle z informacji,
Pozdrawiam!

http://radyodepartmani.tumblr.com/post/96442157205

2

poniedziałek, 13 czerwca 2016

W końcu nowy rozdział! Niestety zauważyłam, że u mnie na komputerze na stronie głównej tego bloga nie wyświetlają się wszystkie rozdziały. Jeśli u was też tak jest, to po prostu polecam korzystanie z spisu rozdziałów w bocznej kolumnie :)

A teraz zapraszam do czytania!

~~
http://nelphotography.deviantart.com/art/Slytherin-Common-Room-315689606


Czy nawaliłem?
Nie. Jednak pomimo moich umiejętności sportowych nie dostałem się w tym roku do drużyny quidditcha.
Czy to porażka?
Wielka. Nie byłem w stanie w to uwierzyć. Odebrano mi jedną z niewielu szans na zwrócenie uwagi ojca. Tata nigd… Ojciec jeszcze ani razu nie przyszedł na moje mecze. Czasem odnosiłem wrażenie, jakby w ogóle nie interesował się moim życiem w Hogwarcie. Nie ważne, że zawsze byłem w drużynie quidditcha, że już drugi rok byłem prefektem, że…
Chyba nic, co dokonałem, nie zwróciło jego uwagi. Ale jeśli w tym roku planował wszystko zmienić i bardziej się mną zainteresować, „ogarnąć robotę” i znaleźć jednak trochę czasu by zobaczyć na własne oczy co osiągnął jego syn, to ta okazja już minęła (przynajmniej jeśli chodziło o mecze quidditcha).
Wyjrzałem przez okno. Zamiast błoni, lasu i kawałka jeziora ukazała mi się ściana deszczu i moje własne odbicie w szybie. Jasne włosy, szare oczy, pociągła twarz. Czy wyglądałem jak mój ojciec kiedy był młody?  On nie zachował żadnych zdjęć z swoich lat młodości, albo po prostu ich nie miał. Zdawało mi się, że nigdy się tego nie dowiem. A pisemna rozmowa z nim na taki temat zupełnie nie wchodziła w grę. Poganiany przez pracę nigdy nie rozpisywał się w listach i poruszaliśmy jedynie ogólne tematy. Przyglądając się sobie w odbiciu, zacząłem się zastanawiać ile mam w sobie z prawdziwego Malfoya.
Wtedy wszedł Albus. Z hukiem zatrzasnął drzwi do dormitorium i zmęczony padł na swoje łóżko. Wyglądał jakby dopiero co pojedynkował się z Wielką Kałamarnicą.
– Esej? – zapytałem.
Odwrócił głowę w moją stronę i westchnął.
– Nie… Kobiety.
Zamyślił się, a ja z powrotem utkwiłem swój wzrok gdzieś za oknem. Powoli deszcz stawał się mniej intensywny, a ja zamiast o kobietach, tak jak Albus, zacząłem ponownie rozmyślać o sporcie, decyzji żenującego kapitana oraz boisku do quidditcha, którego widok od tamtego popołudnia zacząłem wprost nienawidzić. Cieszyłem się, że tamto miejsce tonęło w błocie i że właśnie dlatego następnego dnia nikt nie będzie mógł trenować quidditcha.
Dopiero po chwili Albus, widząc mój brak zainteresowania jego tajemniczym wyznaniem, ciągnął dalej swoją myśl:
– A konkretniej to kuzynka. Nie rozumiem, jak bardzo dziewczyny mogą mieć zmienne humory?
Nie tylko dziewczyny – dopowiedziałem sobie w myślach. Natychmiast przypomniałem sobie jak bardzo zmienił się mój nastrój kiedy nie dostałem się do drużyny. W myślach wróciły też do mnie konsekwencje tej zmiany, czyli to, jak oschle potraktowałem Rose…
– A co z nią nie tak? – temat mnie jednak zainteresował, ze względu na rudą dziewczynę.
– Jak pomagała mi w lekcjach, a konkretniej w nadganianiu tych niemożliwych zaległości z mojej wycieczki do Skrzydła Szpitalnego, wspomniałem jej coś o quidditchu i dzisiejszej rekrutacji do drużyny. Od razu się skrzywiła, ale wcześniej dużo rozmawialiśmy o tym… – zamyślił się. – Chociaż wcześniej chciała tylko wiedzieć jak mi poszło.
– A teraz?
– Teraz mówiłem o tym, jak ciebie nie przyjęto. Przecież to jakaś tragedia! Drużyna nie pociągnie długo z takim idiotą jako kapitanem – Albus wzburzył się nagle. Pokrzepiło mnie, że nie tylko ja ubolewałem z powodu tej żałosnej decyzji Teodora. – Najpierw wyrzucenie z drużyny jednego z najlepszych Ścigających, a potem? Ciekawe co wymyśli ten dureń, chociaż przyjęcie tej zołzy Clarisse, to chyba było przegięcie… Od kiedy ona gra? Od wakacji? Błagam…
Potter miał zupełną rację. Nie było żadnego argumentu na wyrzucenie wieloletniego gracza w zamian za początkującą dziewczynę, która ubiegała się przecież o pozycję Szukającego, nie Ścigającego. Mogłem się wtedy założyć, że wiele innych uczniów, którzy rywalizowali ze mną o to miejsce, byli równie wkurzeni co ja.
– Ale odszedłem od tematu – zaczął ponownie Albus. – Opowiadałem o tobie i tej fatalnej sprawie, a Rose w ogóle mnie nie słuchała. Naprawdę nie rozumiem tego, raz chce rozmawiać o quidditchu, innym razem wręcz przeciwnie…
Wtedy mnie olśniło. Rose. To, o czym opowiadał Albus mogło być spowodowane tylko jednym – moim nie do końca miłym zachowaniem w stosunku do niej. Ona przecież nic mi nie zrobiła, a nawet właśnie chciała zgodzić się na moją propozycję wspólnych projektów. Zły humor, złym humorem, ale to nie oznaczało, że miałem prawo zachowywać się, jak dupek.– Nie martw się, stary, dziewczyny czasem takie są – powiedziałem bez większego przekonania, wstając, poprawiając szatę, po czym kierując się do drzwi.
Nie miałem zamiaru uświadamiać go, jak godnie pożałowania zachowałem się wobec jego kuzynki. Postanowiłem sprawę rozwiązać bez jego wiedzy, przy najbliższej okazji rozmowy z nią.
– Ej, a ty dokąd? – zagadnął mnie, zanim przekroczyłem próg drzwi.
– Jak to dokąd? Na obchód prefektów.
Wzruszyłem ramionami i wyszedłem.

Przemierzając kolejne korytarze nie myślałem jednak o Rose. Rozmowa z nią, oczywiście, dalej była w moich planach. Patrząc jednak realistycznie na to, że była dosyć późna godzina oraz że na kolejny dzień był zapowiedziany esej, byłem pewien, że spotkanie jej w takich okolicznościach było mało prawdopodobne.
Do ciszy nocnej zostało jeszcze trochę czasu, więc chciałem to wykorzystać – udałem się do Sowiarni. To, co planowałem zrobić, wprawiało mnie w spore wątpliwości. Czy rzeczywiście powinienem? Czy sam Dracon Malfoy powinien dowiedzieć o porażce swojego syna? W mojej głowie walczyły dwie myśli. Jedna, nakłaniająca mnie do napisania listu – twierdząca, że właśnie w ten sposób zainteresuje się mną ojciec. Każdy rodzic napisałby swojemu dziecku  w takiej sytuacji chociaż parę słów pocieszenia – kilka prostych słów wsparcia i pochwały, które od tak dawna wyczekiwałem. Druga myśl była zupełnie inna, ukazująca mi wizję relacji z ojcem wcale nie różniącej się po fakcie wysłania do niego listu pełnego dziecięcego narzekania. Gdyby rzeczywiście bardziej bym go interesował, pewnie setki razy zareagowałby na informacje o moich wybrykach, szlabanach i nie wiadomo, na Merlina, co jeszcze.
Druga myśl okazała się silniejsza. Stałem na środku Sowiarni niezdolny do sięgnięcia po pióro i kartkę z kieszeni. Co miałbym napisać? Jakbym to ubrał w słowa? Gdybym był prawdziwym Malfoyem pewnie udałoby mi się spisać wszystko bez mieszania w to moich wzburzonych emocji. Nie było opcji, żebym tego dokonał. Nie, kiedy quidditch był dla mnie tak ważny – równie ważny jak uwaga mojego ojca.
Rozejrzałem się dookoła na wszystkie, brudne, przemoczone sowy poukrywane w najróżniejszych miejscach. Czułem się jak one – mały, brudny i mokry. Deszcz zaczął z powrotem przybierać na sile, a przez plusk wody i łomotanie wiatru powoli przestawałem słyszeć nawet swoje myśli. Zarzuciłem na głowę kaptur i zacząłem schodzić po schodach. Postanowiłem – ojciec nie dowie się o żadnym quidditchu.

– Od kiedy dałam mu w twarz za to świństwo, na każdym kroku morduje mnie wzrokiem!
– Założę się, że nie było to lekkie uderzenie, jego reakcja mnie nie dziwi. Ale i tak dobrze zrobiłaś…
Przechodząc przez jeden z wielu korytarzy na parterze, zdałem sobie sprawę, że zbliżały się do mnie dwa kobiece głosy. Były one dosyć znajome, ale ze względu na odległość miałem problem z szybkim rozpoznaniem ich właścicielek. Zanim spostrzegłem, już wiedziałem, że były to Annabel i…
– Rose!
Żeby nie wpaść na rudą na zakręcie, prawie odskoczyłem o krok do tyłu. Dziewczyna zrobiła to samo całkowicie zaskoczona.
– Scorpius – wykrztusiła.
Wiedziałem, że chciała mnie wyminąć, wiec od razu zatarasowałem jej drogę. Skoro wcześniej postanowiłem z nią porozmawiać, musiałem się tego trzymać. Nadarzyła się wręcz idealna sytuacja.
– Chciałbym zamienić z tobą słowo… - zacząłem trochę niepewnie, dostrzegając nieufność w jej oczach.
– No… To może ja was zostawię? – Annabel zaczęła powoli iść do przodu, ciągle do nas odwrócona – Ale pamiętaj, Ruda, że mam skończyć opowiadać ci o tym idiocie!
Pogroziła palcem i po chwili zniknęła za zakrętem. Jeszcze chwilę patrzyliśmy w tamtą stronę.
– Hmm… „tym idiocie”? – zapytałem. – Czyżby znowu…
– Nie, nie, tym razem nie Francis, tylko kolejny „były” Annabel – przerwała mi Rose, trochę pogodniejąc.
Uśmiechnąłem się.
– No wiesz, jeśli chodzi o Annabel to od razu on przyszedł mi na myśl.
– Ah, nie dziwie się – przytaknęła. – A o czym chciałeś porozmawiać?
Przed samym zaczepieniem jej spodziewałem się, że pewnie nie była już skłonna do rozmowy ze mną. Postanowiłem przejść do rzeczy.
– W zasadzie to przeprosić za dzisiaj. Moje zachowanie… było głupie. Nie chciałem być tak oschły.
Spojrzałem prosto w jej brązowe oczy.
– Ale byłeś… - odrzekła bardziej z zamyśleniem niż pogardą. – Ale nie mam ci tego za złe, słyszałam, jak kiepski miałeś dzisiaj dzień. Albus mi opowiadał.
– Ooo i to jak kiepski! Ale… przeprosiny przyjęte?
Uśmiechnąłem się lekko, na co ona odpowiedziała tym samym. Cieszyłem się w duchu jak łatwo przebiegły te przeprosiny. Rose okazała się naprawdę w porządku.
– Pewnie. A twoja propozycja wspólnych projektów dalej aktualna? Bo właśnie wpadłam na pewien pomysł, jak szybko można uwinąć się z tą całą pracą. Przy projektach lubię stawiać na jakość, ale też na czas. A ten nowy nauczyciel chyba zupełnie oszalał z takim tematem.
– Zgadzam się. To co wymyśliłaś?
– Sprawdziłam, jak dużo różnych sposobów przyrządzania eliksirów musielibyśmy przetestować i… Wyszło tego naprawdę sporo. Jeżeli podzielilibyśmy się tą pracą, poszłoby nam o wiele szybciej, ale ustalać jakieś większe szczegóły lub cokolwiek konsultować moglibyśmy nie w czwórkę, ale w trójkę. Byłoby to na zasadzie, że zawsze my, ale raz Annabel, a raz Francis byliby na takim spotkaniu. Co o tym sądzisz?
Pokiwałem głową. Pomysł bardzo mi się spodobał. Nie dość, że ułatwiłby nam pracę, to do tego miałbym okazję więcej pogadać z ta rudą dziewczyną, która z każdą chwilą zaczynała mnie po prostu ciekawić. Było w niej coś… normalnego. Nie na zasadzie bycia „zwykłą dziewczyną”, tylko raczej braku gwiazdorzenia, co niektóre znane mi dziewczyny miały w nawyku. Od Albusa już wielokrotnie słyszałem, że Rose była bardzo bystrą i wyrozumiałą osobą. Za pomocą projektów postanowiłem przekonać się o tym.
– Bardzo sprytne, muszę przyznać. A co, jak oni dowiedzą się z kim rzeczywiście współpracują?
– Będą musieli to po prostu zaakceptować. Przecież nie będą się spotykać, a zapewne obydwoje będą zadowoleni z efektów tak szybkiej pracy.
– To brzmi sensownie – potwierdziłem. – To jak zaczynamy? Przyniesiesz to, co już sprawdziłaś i spotkamy się ja, ty i Annabel?
– Pewnie, tylko zapytam jeszcze Annabel kiedy jej pasuje. To, co? Do zobaczenia – powiedziała, machając ręką na pożegnanie i powoli się oddalając.
– Do zobaczenia! – odpowiedziałem zadowolony.
Musiałem przyznać, że Rose miała znakomite wyczucie czasu – jeszcze chwila i każdy potencjalny prefekt bądź nauczyciel mógłby zatrzymać ją za włóczenie się po nocach na korytarzu. Widząc na zegarku prawie pełną godzinę, skierowałem się do lochów. Trzeba było zacząć nocny obchód, ale dzisiejszej nocy szedłem z szerokim uśmiechem na twarzy.

Niektórzy jednak nie planowali pójść spać. Huk, który dobiegł do moich uszu gdy przechodziłem jednym z korytarzy w lochach, wskazywał jednoznacznie, że nie byłem tam sam. Obchód robił się coraz ciekawszy. Wcześniej byłem przekonany, że nikogo tam nie było, jednak nagłe, dwukrotne powtórzenie się huku z łatwością wskazało mi, do której sali powinienem był się kierować.
Sala od eliksirów.
Kto to mógł być? Pierwszoroczni? Sala znajdowała się blisko Pokoju Wspólnego Slytherinu, więc mogła być prostym celem kogokolwiek z mojego Domu, nawet dla tych najmłodszych. Reszta Hogwartu nie miała możliwości, żeby się tam dostać, głównie dzięki obchodom prefektów albo nauczycieli. Jedyną opcją aby tam się znaleźć musiało być chyba stanie się po prostu niewidzialnym.
Zatrzymałem się. Stanąłem tuż pod małymi, starymi drzwiami, które swoim wyglądem sprawiały wrażenie, jakby były tam chyba od samego powstania Hogwartu. Przyłożyłem głowę do drzwi, nasłuchując czy dalej dobiegały stamtąd jakiekolwiek dźwięki. Nie pomyliłem się – słyszałem wyraźne szuranie butów i jakiś szept. Zaryzykowałem i chwyciłem klamkę w dłoń. Czułem dziwny skurcz żołądka. Czyżby podekscytowanie? Wbrew pozorom uwielbiałem, gdy coś się działo, a w tamtej sytuacji dodatkowo czułem się bardzo pewny siebie ze względu na mój tytuł prefekta.
Klamka powoli opadła, a ja uważałem żeby nie wywołać żadnego zbędnego dźwięku. Liczył się głównie efekt zaskoczenia. Odczekałem krótką chwilę w ciszy, by usłyszeć czy cokolwiek się zmieniło. Nic szczególnego jednak się nie stało, chociaż tajemniczy szept ustał.
To był ten moment. Pchnąłem ciężkie drzwi do przodu szybko i energicznie. Zszedłem po schodkach w dół, wyciągając różdżkę przed siebie i zapalając jej koniec zaklęciem Lumos. Byłem gotowy szybko zareagować na ewentualny atak, jednak… Myślałem, że zaraz zachłysnę się ciszą, którą zastałem. Słyszałem jedynie swój własny oddech i czułem przyśpieszone bicie serca. Obróciłem się dookoła i porozglądałem się w każdą stronę. Nie ujrzałem nikogo.
To niemożliwe – stwierdziłem w myślach. To było wręcz absurdalne. Czyste ławki, zamknięte szafki, ani jednej żywej duszy (a nawet żadnego ducha). A skąd, tak poza tym, powstały tamte huki? Wyglądało tak, jakbym pomylił salę, do której miałem wejść, a było to przecież niemożliwe. Machnąłem różdżką, a jasna kula światła powędrowała w górę. Całe pomieszczenie zalało światło, ale dalej nie pomogło mi kogokolwiek ujrzeć. Nie mogłem tego tak zostawić.
– Możecie już wyjść. Wiem, że tu jesteście – powiedziałem pewnym siebie głosem, udając, jakbym dobrze wiedział kto tutaj wtargnął.
Rozglądając się ciągle dookoła, zacząłem iść przed siebie. Krok za krokiem uważałem na każdy mój ruch. Zaraz po dotarciu do pierwszych ławek nie wierzyłem swoim oczom. Wcześniej sala wyglądała idealnie, była olśniewająco czysta, a każda z ławek pięknie odbijała blask kuli światła przeze mnie wyczarowanej. A teraz – wszystko, co pewnie wcześniej znajdowało się w szafkach, leżało za każdą ławką, którą mijałem. Wyglądało to tak, jakby ktoś machnięciem ręki pozrzucał każdy składnik do eliksirów.
Teraz miałem stuprocentową pewność, że ktoś tu majstrował. To było niemożliwe, żebym się mylił. Wyczuliłem swój słuch, bo wzrok dalej potwierdzał to, że w pomieszczeniu nie było żywej duszy. W sali nie było żadnej możliwej kryjówki, nawet w szafkach, bo w każdej było chyba z milion półek.
Wtedy usłyszałem kichnięcie.
Natychmiast się obróciłem, a wtedy w ciągu sekundy, ukazały mi się trzy postacie, stojące na stopniach schodów. Poczułem powiew wiatru kurzu i zapach starej szaty. Zatkało mnie, jak im się udało tak ukrywać tuż pod moim nosem.
– Na Merlina, Rayan! Ile razy mam ci powtarzać żebyś opanował tę cholerną alergię! – jeden z nich natychmiast wrzasnął na drugiego.
Ktoś machnął ręką, rozbłysło światło, a ja, siłą zaklęcia, zostałem zepchnięty na ziemię, w dodatku różdżka wypadła mi z ręki. Powędrowała niestety prosto do rąk jednego z chłopaków za sprawą jego zaklęcia.
Zanim zdążyłem się odezwać jeden z nich podszedł do mnie:
– Witamy szanownego prefekta – wyszczerzył białe zęby i poprawił okulary na nosie, które błysnęły mi światłem po oczach. Znałem ten głos aż za dobrze. James Potter. Największy idiota Gryffindoru.
– Witam gryfońskich frajerów – nie mogłem się powstrzymać od komentarza.
Energicznie wstałem i stanąłem tuz przed czarnowłosym okularnikiem.
– Co tym razem wymyśliliście? Sala eliksirów? Tuż pod nosem całego Slytherinu, to wam chyba nie wyjdzie. A tym bardziej jak tak hałasujecie.
Rzuciłem im wyzywające spojrzenie. Prawie od razu Potter zaczął się śmiać.
– Odezwał się! Wiesz, to chyba nie my jesteśmy w gorszym położeniu, prawda? – odwrócił się do swoich kolegów i lekko podniósł rękę, wskazując na mnie. Pozostała dwójka zawtórowała śmiechem.
– A teraz… Rayan. Zrób z nim co trzeba – kontynuował James.
Natychmiast zrobiłem krok w tył. Nie chciałem się przekonywać co dla mnie szykowali.
– Czekaj! – nie byłem w stanie jakkolwiek inaczej ich zatrzymać.
Ta reakcja jednak podziała, bo spojrzeli na mnie pytająco.
– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie… Co tutaj kombinujecie?
James przeczesał włosy powolnym gestem ręki. Zdziwiło mnie, jak bardzo przypominał wtedy Albusa.
– Nie bardzo mamy czas, żeby zwierzać się teraz jakiemuś Ślizgonowi. Jak widzisz, jesteśmy w trakcie pracy…
– Założę się – przytaknąłem. Musiałem jakoś grać na czas, żeby uchować się cało z tej sytuacji. – Ale nigdy przypadkiem nie mieliście ochoty wręcz „pochwalić się” przed innymi swoim wyczynem?
Potter zmarszczył brwi, a pozostała dwójka spojrzała po sobie zaskoczona. Ja zerknąłem szybko za nich, żeby zorientować się jaka dzieliła mnie odległość od drzwi. Napakowani idioci, cztery różdżki i trzy puste łby. Tego było chyba za wiele… Ale możliwe do zrobienia.
– Nie musimy się przed nikim chwalić. Wszyscy dobrze wiedzą, kto jest autorem tych wszystkich wyczynów – żachnął się James.
Ponownie wskazał na swojego kolegę, by podszedł do mnie.
– Oj… Zdziwiłbyś się i to jak!
Kłamstwo szybko podziałało. Gryfoni znowu znieruchomieli, a tym razem nawet wpadli w złość. Uwielbiałem to, jak łatwo dawało się nimi manipulować.
– Jak to? Nikt nie wie, że to my?! – odezwał się znowu Potter. Zaciekawiło mnie, czy to zawsze on był głosem całej tej nieogarniętej trójki.
Zareagowałem udawaną miną pełną obojętności. Nie ważne, jak bardzo śmiałem się z nich teraz w duchu.
– No właśnie… nikt – podniosłem bezradnie ręce. – Nikogo to nie interesuje kto jest sprawcą, skoro on nie zostaje przyłapany. Uczniów interesują jedynie skutki, która sala wybuchła, jaki korytarz został pomalowany na różowo, kto został zmie…
– Czekaj, czekaj, Malfoy. Chyba nie chcesz mi teraz wmówić, że najlepiej by było jakbyśmy zostali przyłapani? Aaa najlepiej jakbyśmy dobrowolnie poszli z tobą do dyrektora, po mały szlabanik tak? – poczynając od Jamesa zaczęła się śmiać cała trójka. – Żeby „każdy się dowiedział kto jest sprawcą”. Ah, koleś, czasem jesteś naprawdę zabawny.
Wytarł niewidzialną łzę spod oka.
– Nie tego oczekuję – spokojnie obserwowałem ich reakcje. – Mam was za bardziej rozsądne osoby, niż teraz „wnioskujesz” – znowu musiałem skłamać. – Uczniowie wcale nie muszą dowiadywać się o autorach tych wszystkich wyczynów przez przyłapanie was Przecież… Już jedna osoba was przyłapała. Po co więcej?
Rękoma wskazałem na siebie. James zmrużył oczy. Miałem nadzieję, że zrozumieli moją aluzje. Chyba znalazłem idealny sposób jak wyjść z tego cało.
– Dokładnie, nie potrzebujemy więcej świadków, ale… Chcesz wiedzieć co robimy, tak?
Kiwnąłem głową, a okularnik kontynuował:
– Właśnie dziwimy się, że nikt tego wcześniej nie zrobił, nawet w całych dziejach Hogwartu! Wzięliśmy wszystkie składniki do eliksirów, które są do użytku uczniów i przetransmutujemy je w zupełnie inne składniki. Oczywiście nie będzie to miało większego sensu, gdy podczas transmutacji nie zachowamy właściwości tej poprzedniej formy. Już sobie wyobrażam co będzie się działo jutro na lekcjach w tej sali! – odwrócił się do swoich kumpli, którzy potwierdzili jego słowa z uśmiechem.
Ich plan brzmiał diabelnie źle. Następnego dnia to ja miałem mieć eliksiry jako pierwszy. Nie umiałem w tamtej chwili ukryć przerażenia.
– To brzmi… To brzmi…
– Nieźle, co? – skończył za mnie Potter.
Z trudem próbowałem coś z siebie wydusić. Przedstawienie musiało jednak ciągnąć się dalej. Informacja o ich wybryku stała się wtedy arcyważna.
– Dokładnie! To będzie się działo… Uczniowie muszą się dowiedzieć czyje będzie to dzieło! To co? Może jak już wiem, kto tego dokona, zawrzemy układ i wypuścicie mni…
– Jedną sekundkę Malfoy – przerwał mi okularnik. Nie wróżyło to dobrze. – Wszystko brzmi OK, „uczniowie się dowiedzą”, „poznają nasze możliwości”, rozpowiesz o nas wszystkim, a dyrekcja nie będzie miała żadnych dowodów, że to my i tak dalej, i tak dalej… Ale. - zaczął się do mnie zbliżać. – Ale wiesz co jest najlepsze? – stanął twarzą w twarz tuż przede mną. – Że niczego i tak nie zapamiętasz. Nigdy nie zaufałbym takiej ślizgońskiej buźce, jak twoja. Pewnie i tak w głębi duszy jesteś, jak twój ojciec – tchórzliwym śmierciożercą.
Ostatnie co widziałem to pełne rozbawienia oczy Jamesa. Później była tylko ciemność.
Tym razem przegrałem z potterowską krwią.

Pierwsze, co do mnie dotarło, było dźwiękiem otwieranych drzwi. To było charakterystycznie skrzypnięcie, które rozpoznałem od razu – oznaczało to jedynie, że musiałem znajdować się w Sali Eliksirów. Na tym kończyło się moje rozpoznanie w przestrzeni. Dalej nie wiedziałem nic – gdzie jest góra, dół, prawo, lewo. Czułem jakbym tkwił w nieokreślonej nicości, w której zatapiałem się z każdej strony. A skąd w ogóle tam się znalazłem? Nie miałem pojęcia, nie pamiętałem niczego, co działo się po rozmowie z Rose.
Nie umiałem ruszyć żadną kończyną, a nawet otworzyć oczu. Gdzie w ogóle miałem oczy? W tamtym stanie nawet tego nie wiedziałem. Mogłem jedynie słuchać rozmowy dwóch osób, które po chwili zeszły po schodach.
– Mmm… Muszę przyznać, że zawsze wyglądałeś seksownie w tym wdzianku do quidditcha. Pod tym względem nie masz równych…
Głos Clarisse rozpoznałem od razu, nie było to dla mnie trudne. Tyle razy zaczepiała i wieszała się na szyi Francisa w ostatnim czasie, że dobrze pamiętałem jej głos podczas szeptania czułych słówek. Nawet przy mnie, Albusie i Mickelu już się nie hamowała. Czasem nawet bezceremonialnie wpadała do naszego dormitorium, rzucając się na łóżko Francisa. Nie zachowywała żadnych pozorów, a Francis nie był zachwycony tym brakiem subtelności.
Pozostawało jednak pytanie, czy rzeczywiście Francis i Clarisse musieli włamywać się do Sali Eliksirów by urządzić sobie nocne spotkanie we dwójkę? I co ważniejsze: kiedy Francis uległ urokowi Clarisse?! Sam mówił mi jakiś czas temu, że po rozstaniu z Annabel nie zamierzał wiązać się z nikim na dłużej ani na poważnie. Czy naprawdę był do tego zdolny, żeby wykorzystać dziewczynę, którą znał od dzieciństwa i traktował jak siostrę, jako „laskę na jedną noc”?
Zamiast odpowiedzi drugiej osoby rozległy się dźwięki świadczące o porywczych, gwałtownych pocałunkach. Szamotanie rozpinanej koszuli stawało się głośniejsze, tak samo jak szybki oddech ich obojga. Musieli się zbliżać w moją stronę, co naprawdę mnie irytowało. Nie chciałem być niemym świadkiem czegokolwiek, co mogłoby zajść w tym pomieszczeniu o tej porze.
Wtedy usłyszałem zbawczy krzyk Clarisse. Oboje podeszli powoli do mnie.
– Malfoy? – szepnęła Clarisse, kucając.
Ktoś stanął po drugiej stronie.
– On… chyba jest spetryfikowany – usłyszałem męski, drażniący głos.
To nie był Francis. To zdecydowanie nie był on. Jakbym był wtedy w stanie się poruszać pewnie oniemiałbym z otwartymi szeroko ustami. Nie tylko dowiedziałem się, jaka Clarisse była zdradliwa – gorsze było to z kim udała się do Sali Eliksirów o tej niefortunnej porze.
– Zostawmy go – ten wielki, największy idiota w Hogwarcie, nawet w całym Slytherinie, wywyższający się gnojek, który został w tym roku kapitanem naszej drużyny, odparł szybko i tchórzliwie. Furia wypełniła mnie całego. Gdybym mógł się poruszać, pewnie Teodor leżałby już twarzą na ziemi.
– Wtedy nikt nas nie oskarży, że to my mogliśmy mu to zrobić, a nasze spotkanie pozostanie tajemnicą. Odnajdą go rano. A w zasadzie, ktokolwiek mu przywalił, dobrze zrobił…
– Nie możemy! – warknęła Clarisse. – Przecież on to może wszystko słyszeć!
– Kotku, zobacz, przecież to wygląda jak petrificus totallus. To niemożliwe, żeby nasz słyszał.
Poruszyli się jakoś, usłyszałem szelest.
– Może masz rację – dziewczyna nie brzmiała na bardzo przekonaną. – Ale mimo wszystko sprawdziłabym to. Obudzimy go i wtedy się okaże.
– Jestem pewny, że nic ten głąb nie słyszał, maleńka. Daję ci tego gwarancję – odparł zawadiacko.
Pomyliłem się z myślą, że nie byłby w stanie jeszcze bardziej wyprowadzić mnie z równowagi. Tuż nade mną rozległ się odgłos ich pocałunku. Momentalnie poczułem obrzydzenie.
– Zapnij koszulę, zanim go obudzę. I… Jeszcze raz dziękuję za przyjęcie do drużyny.
– Podziękujesz jeszcze później.
Teodor odpowiedział z obrzydzającym mruknięciem, a mnie całkowicie olśniło. Nie dość, że Clarisse była łatwa i zdradliwa. Okazała się podstępna i puszczalska, która wykorzystując sam fakt, że była piękną dziewczyną, zajęła moje wieloletnie miejsce w drużynie quidditcha. Poczułem natychmiast chęć zemsty.
Ale tego wszystkiego było za wiele jak na tamtą chwilę. Czemu w ogóle byłem spetryfikowany? Dlaczego w sali od eliksirów? Co zrobić, by zarówno Clarisse, jak i Teodor, pożałowali, że znieważyli nieodpowiednią osobę?
Postanowiłem wszystko przemyśleć, ale dopiero w dormitorium. Dziewczyna musiała machnąć różdżką, bo w jednej chwili powróciło czucie w każdej mojej części ciała. Ulgę, jakiej doznałem, nie dało się opisać.
– Hej, hej, Scorpius – Clarisse zaczęła trząść moim ramieniem z udawanym przejęciem.
Postanowiłem stać się jeszcze lepszym aktorem niż ona. Otworzyłem lekko oczy, krzywiąc się i udając, że nie miałem pojęcia kto znajdował się przy mnie.
– Co się… Co się dzieje? – jęknąłem, chwyciłem się za głowę, udając, że mnie boli. – Clarisse? Teodor? Skąd wy się tu wzięliście?
Clarisse szybko złapała kontakt wzrokowy z Teodorem. Wydawało mi się, że mrugnęła do niego lekko jednym okiem.
– Znaleźliśmy ciebie tutaj. Nie pamiętasz, co się działo wcześniej? – zaczęła wypytywać.
– Nie… Nic nie pamiętam – odrzekłem zgodnie z prawdą. – Poszedłem na obchód prefektów i gorzej się poczułem.
– Pewnie zasłabłeś – rzucił Teodor.
– Raczej… - przytaknąłem.
Spróbowałem wstać i oboje ruszyli mi z pomocą. Drwiłem z nich w myślach – takiej udawanej troski jeszcze u nikogo nie widziałem. Postanowiłem dalej grać zdezorientowanego biedaka.
– Ale powiedzcie mi, jak mnie tu znaleźliście?
Teodor spojrzał szybko na Clarisse i powiedział bez jakiejkolwiek nuty przekonania:
– Usłyszeliśmy hałas, pewnie jak upadałeś, i przybiegliśmy.
– OK… - dalej masowałem głowę dłonią. – Ale… Dlaczego akurat wy?
Nie byłem w stanie się powstrzymać od jakiegokolwiek pytania wprawiającego ich w konsternację.
– Bo… My usłyszeliśmy hałas i przybiegliśmy – wyjaśnienie Teodora brzmiało bardziej jak pytanie.
Postanowiłem nie zadręczać ich za bardzo. Clarisse stała z zarówno oszołomionym jak i zirytowanym wyrazem twarzy. Gdybym zadał jeszcze chociaż jedno dociekliwe pytanie, pewnie zamordowałaby mnie samym spojrzeniem. Traktowali mnie jak idiotę – postanowiłem więc, taki dla nich być.
– A… Nie ważne. Łeb mnie boli.
Zacząłem iść w stronę wyjścia, a oni za mną.
– Którędy do Pokoju Wspólnego? – zapytałem, by zrobić w tej chwili z siebie jak największego przygłupa.
Gdyby mieli jakiekolwiek podejrzenie, że wiedziałem o ich nocnym spotkanku, miałbym marne szanse by zaskoczyć ich w bliskim czasie zemstą.
– Tędy, chodź – powiedziała Clarisse z uśmiechem.
Nie byłem pewny, czy bardziej śmiała się z mojego pytania czy cieszyła, że jej „dostanie się do drużyny” nie wyszło na jaw.
Odprowadzili mnie do samego dormitorium. Dopiero tam mogłem odetchnąć. Usiadłem na moim łóżku, nie będąc w stanie opisać kotłujących się we mnie emocji i myśli. Wypełniła mnie nie sama złość, ale wręcz nienawiść. Nienawiść do osób, które w tak bestialski sposób odebrali mi część życia i możliwości.
Wredna mała Clarisse.
Wredna.
Mała.
Clarisse.
Nie byłem w stanie tak po prostu pójść spać po takich wydarzeniach. Nie mogłem nawet zamknąć oczu. Postanowiłem rozpocząć zemstę na tej jędzy w najlepszy sposób jaki potrafiłem – ukazać prawdziwą twarz Clarisse jej „ukochanemu Francisowi”.
Obudziłem chłopaków, poczynając od Mickela, który miał najsłabszy sen i nie rzuciłby się na mnie wściekły, z pretensjami że musiał wstać w środku nocy. W zasadzie nikt tak nie zareagował, dowiedziawszy się, że byłem spetryfikowany przez kilka godzin w zamkniętej sali, przez nieznaną osobę, z niewiadomych przyczyn. Musiałem opowiedzieć im wszystko po kolei.
Zapowiadała się naprawdę długa noc.
7

Author