Rozdział dedykowany Piratowi, bo bardzo spodobała mi się jej reakcja na wieść o założeniu bloga oraz dlatego, że uwielbia Albusa :)
~~
Nie musiałem spoglądać w „niebo”, by
zrozumieć, że działo się coś osobliwego. Już sam widok setek zaskoczonych
twarzy wykreował w mojej głowie bezkresną ilość scenariuszy co mogło się stać. Jednakże tylko jeden
z nich był stuprocentowo pewny.
Moje pełne politowania spojrzenie
padło na chłopaka, o kruczoczarnych włosach, wiercącego się na krześle z
podekscytowania. Jego twarz naiwnie wyrażała zaskoczenie, które w znacznie
wiarygodniejszej wersji można było zaobserwować u kogokolwiek siedzącego w
Wielkiej Sali. Co chwilę ponawiał marne próby zaakcentowania swojego „przerażenia
i bezsilności”, ale spojrzenia jego znajomych bardziej zachęcały go do
wyrażenia tryumfu niż trzymania się planu.
Gwiazdy dalej gasły, a ja
przejrzałem mojego starszego brata, chociaż sam nie miałem pojęcia, jak
wszystkiemu zapobiec. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, próbowałem zabić go
wzrokiem. Tak byłoby najlepiej. „Jamesie Potterze, co z ciebie za dzieciak”
pomyślałem, lecz najwyraźniej moja postawa jedynie wywołała u niego rozbawienie co ukazał natychmiast poprzez złośliwy
uśmiech. Zawsze tak było. Gdy kiedykolwiek nie byłem po jego stronie albo
broniłem ofiary jego żartów, zawsze drwił ze mnie i sarkastycznie mówił „Albus
Potter, bohater prawie jak ojciec.”. Irytujące.
Postanowiłem powrócić do rozmowy
Ślizgonów siedzących tuż przy mnie. Niestety „Hogwarcka Kałamarnica” została
już porzucona. Znacznie ciekawszym zajęciem stało się dla nich pogardzanie
tymi, którzy odrobinę bardziej przejęli się powstałym nad nami zjawiskiem.
Chaos powiększał się równie prędko, jak rosła jedna jedyna gwiazda, która pozostała na
środku sufitu.
Było to niezwykłe. Nie sama
„supernowa”, jak to po mugolsku określiła głośno jedna z Puchonek w pobliżu.
Niezwykłe były te wszystkie bezsensowne reakcje, objawiające się w najgorszym
przypadku wchodzeniem pod stół.
Uśmiechnąłem się. Tylko na to było
mnie stać pod natłokiem fali śmiechu wirującej wokół mnie. Czy czyniłem to z
wymuszenia? Możliwe. Nie byłem pewny, czy wszystkim tym ludziom współczuję z
powodu moich kumpli czy sam z nich drwię. Wiedziałem tylko, że zbliża się
apogeum nieokrzesania, krzyku i histerii, gdyż ogrom złotych płomieni pożarł
już każdy skrawek nieba. Gwiazda rosła i zbliżała się. Strach uczniów już dawno
przelał czarę goryczy, przez co kilkoro nauczycieli wstało i zaczęło rzucać
niewerbalne zaklęcia. Nic nie skutkowało.
Zacząłem się zastanawiać, czy to nie
jest przypadkiem właśnie ten moment. Chwila, w której mój nieroztropny brat
zajdzie o krok za daleko. Zawsze wszystko uchodziło mu na sucho, a w głębi
serca marzyłem, by James w końcu się potknął. Miałem tylko nadzieję, że nie
kosztem innych ludzi.
Gwiazda się zatrzymała. Wszystkim
wydawało się, że to już koniec, że efekty czarów nauczycieli stały się w końcu
widoczne. Intuicja podpowiadała mi jednak zupełnie co innego i niestety miałem
rację. Sztylet strachu przeszył serce każdego w Wielkiej Sali. Rozniósł się
krzyk tłumu i nawet moi przyjaciele nie byli już tacy pewni siebie. Gwiazda
wybuchła, a my doznaliśmy szoku.
Nic nam się nie stało.
Poczuliśmy tylko falę chłodnego,
przyjemnego wiatru. Niebo
wyglądało jak zazwyczaj. Nic poza tym nie widziałem, było ciemno, wszystkie świece
zostały zgaszone. Nadal trwające uczucie niepokoju wzmogła wszechobecna cisza.
Na szczęście dość szybko pojawił się nieśmiały szept rozmów. Żadnych krzyków,
tylko spokój. Ulżyło mi. Nic się nie stało.
Nagle wszyscy odwrócili się w stronę
mównicy (a przynajmniej tak mi się wydawało), bo zaczął stamtąd dobiegać
wyraźny stukot butów.
– Witam wszystkich! – rozległ się
męski głos z wyraźnym, rosyjskim akcentem.
W jednym momencie zapaliła się każda
świeca w Wielkiej Sali, a wzrok każdego ucznia powędrował w stronę wysokiego,
ciemnowłosego (lecz z lekką siwizną) mężczyzny ze specyficzną fryzurą, wąsami i
kozią bródką. Stał uśmiechnięty z rozpostartymi ramionami.
– Nikt mu nie uwierzy, że zrobił to
bez różdżki – zaśmiałem się cicho do Françisa, który przytaknął ze złośliwym
uśmiechem. To, co czasem robił dyrektor, było niedorzeczne i głupie. Kto o
zdrowych zmysłach by poświadczył, że dokonał on niemożliwego? „Kontrolowana magia bez
różdżki”, prychnąłem i wytężyłem wzrok w poszukiwaniu kogokolwiek, kto mógłby
zapalić świece.
– Nazywam się Wladimir Johnson –
kontynuował. – Jestem dyrektorem Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Dziękujemy naszym uczniom za niezwykły popis, dobry humor zawsze w cenie –
zaśmiał się charakterystycznym, przeszywającym serce śmiechem.
Jego twarz nie wyrażała żadnego
napięcia czy zdenerwowania. Wyglądał, co mnie bardzo dziwiło, jakby zupełnie
nie przejmował się wcześniejszym wydarzeniem.
– Jak pewnie wiecie, jestem
pierwszym dyrektorem od czasów odbudowania szkoły po wielkiej wojnie. Jestem
dumny, że w końcu w te wakacje przy pomocy naprawdę wielu ludzi, którym z
całego serca dziękuję, udało się zakończyć wszelkie prace i rozbudowano to
przepiękne miejsce! Oczywiście doskonalenie szklarni, lochów, boiska do
quidditcha oraz wielu innych miejsc, w żaden sposób nie było zauważalne przez
te wszystkie lata, jednakże teraz mogę obwieścić, że wszystko jest już w stanie
idealnym! A teraz, jak co roku, chciałbym powiadomić nowych uczniów i
przypomnieć starym, że wstęp do Zakazanego Lasu oraz kąpiele w pobliskim
jeziorze są zabronione – w tym momencie uważnie rozejrzał się po całej Sali.
Nie wiedziałem, czy tylko tak mi się wydawało czy nie, ale dłużej zatrzymał swój wzrok właśnie na mnie. Byłem pewny, że się uśmiecha, jednak mnie przeszył dreszcz. Jego kocie spojrzenie zawsze wywoływało u mnie silny niepokój.
– Resztę ważnych informacji przekażą wam wasi opiekunowie domów oraz prefekci, którzy zaprowadzą pierwszorocznych do ich dormitoriów.
Nie wiedziałem, czy tylko tak mi się wydawało czy nie, ale dłużej zatrzymał swój wzrok właśnie na mnie. Byłem pewny, że się uśmiecha, jednak mnie przeszył dreszcz. Jego kocie spojrzenie zawsze wywoływało u mnie silny niepokój.
– Resztę ważnych informacji przekażą wam wasi opiekunowie domów oraz prefekci, którzy zaprowadzą pierwszorocznych do ich dormitoriów.
Pogłaskał swoją kozią bródkę i
cofnął się parę kroków. Zajął się przedstawianiem nauczycieli, a mój umysł z
każdym jego słowem dążył do całkowitego wyłączenia. Po głowie krążyła mi tylko
jedna myśl: „kąpiele w jeziorze”. Znajomi Ślizgoni najwyraźniej podświadomie
podchwycili to, gdyż po chwili rozwinęła się między nami rozmowa właśnie na ten temat.
– Skąd możecie wiedzieć, że ona
istnieje, skoro nigdy jej nie widzieliście? – Françis, marszcząc brwi z
politowania, przerwał Mickelowi, który wraz z Scorpiusem zastanawiali się nad
rozmiarami kałamarnicy z naszego jeziora. Wiedziałem, do czego on zmierza,
znałem go aż za dobrze. Chłopcy spojrzeli na niego badawczo i zanim zdążyli się
odezwać, on odrzekł:
– Powinniśmy to sprawdzić, wszyscy
przekonaliby się wtedy o jej istnieniu, jeśli w ogóle jeszcze tam tkwi gdzieś na dnie.
Na jego twarzy pojawił się
tajemniczy uśmiech. Reszta z nas wyglądała na zaskoczonych, oprócz Scorpiusa, który
patrzył na niego z ukosa.
– Chyba nie myślisz, że…
– Że co? Że tam nie pójdziemy? Że
złamiemy regulamin? – Françis spojrzał na niego zażenowany, po czym zaśmiał się
i zapytał przesłodzonym głosem: – Masz cykora, prefekcie?
– W twoich snach! – odpowiedział mu
i z udawaną powagą zrobił obrażoną minę. Od razu zaśmialiśmy się i
kontynuowaliśmy rozmowę. Postanowiliśmy wywabić potwora następnego dnia.
Postanowiliśmy… wykapać się w jeziorze.
W żadnym stopniu nie przejmowałem
się, że złamiemy szkolny regulamin. Niepokoił mnie jedynie dyrektor, a raczej
moment, kiedy mówiąc właśnie o tym zakazie, patrzył wprost na mnie. On nie
mógł przewidzieć naszych planów. Nie miał szans…
Z rozmyślań wyrwał mnie koniec
Ceremonii Przydziału. Dyrektor, życząc smacznego, zaprosił wszystkich do
jedzenia i tym akcentem zakończyła się formalna część uczty. Potem było tylko
żarcie. Wszyscy zabrali się do konsumpcji, jednak ja nie byłem w stanie nic
zjeść. Już od pół roku miałem mimowolny wstręt do tej czynności. Pochłaniała
zdecydowanie za dużo czasu, a nie dawała moim zdaniem za wiele korzyści,
jedynie brudne naczynia. Maltretowałem widelcem tłuste ciastko, za to mnie w
myślach męczyło tajemnicze spojrzenie Wladimira Johnsona.
Chłopcy w końcu poruszyli temat
wieczornej imprezy, co trochę zajęło mi myśli. Była ona organizowana co roku,
pierwszego dnia szkoły, w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Nie byłem pewny, czy chciałem
brać udział w tym „przedstawieniu”, ale padła propozycja zaproszenia ludzi z
innych domów, więc nie mogłem nie skorzystać z okazji. Ślizgoni NIGDY nie
zapraszali nikogo z innych domów.
Z mojej strony padło Rose i parę
innych osób. Z takim składem impreza musiała się udać.
Uwielbiam Twój styl i bardzo mi się podobają postaci. Podczas czytania wciąga nieźle i chce się poznać dalszy ciąg, dlatego ubolewam, że czaptery są takie krótkie. D:
OdpowiedzUsuń"– Powinniśmy to sprawdzić, wszyscy się wtedy przekonają o jej istnieniu"
OdpowiedzUsuńMwehehehehehehehe, tak, panowie, powodzenia. Na pewno nic Was nie zje <3
Me like, me like very much, bo Albus, bo Scorpius, ale przede wszystkim Albus. No i bo Ty i Twój styl, i Twój pomysł, i w ogóle. I dziękuję Ci za dedykację, w zamian mogę dać chyba tylko zawstydzoną pandę :')
http://media0.giphy.com/media/qfjOMJ1n2OFkk/200_s.gif
Nigdy nie przestawaj tego pisać. :3
No, no :D Ktoś tu chce złamać regulamin... już jestem ciekawa jak to się skończy :D Rozdział jak zwykle - świetny! <3
OdpowiedzUsuńChwila, (i'm struggling) czyli w końcu ilu z nich jest w Slytherine? Albus? James? Scorpius - to jakoś przyjęłam spokojnie. Największą niepewność mam co do Jamesa, bo wydawało mi się, że w książce było podane, że jest w Gryffindorze, co może znaczyć, że Albus spojrzał na brata, który siedział przy innym stole albo że James siedzi przy jego stole, a skoro Albus siedzi obok Ślizgonów, to chyba... wszyscy są Ślizgonami (struggle struggle)???? Czytam dalej.
OdpowiedzUsuńTen rozdział był bardzo krótki. Smuteczek.
Twoja forma prowadzenia narracji jest bardzo ciekawa, ale martwię się, że w przyszłości, jeśli będziesz często zmieniać narratora, pójdzie się połapać kto jest kim. Ale wierzę w ciebie. Na początku myślałam, że narratorami będą tylko Annabelle i Francis (znowu brak zakręconego c :c), dlatego na początku rozdziału czekała na mnie niespodzianka za niespodzianką :)
Przepraszam, ale muszę to powiedzieć. Dlaczego nazwałaś dyrektora Wladimir Johnson? To nazwisko tak nie pasuje do imienia. Poza tym, korzystając z wiedzy mojej drugiej połówki, nazwiska rosjan, a zwłaszcza tych z sinymi imionami, które zwykle szły w parze z tradycyjnymi rodzinami, były nadawane od imion ojców (tzn. nazwiska patronimiczne). Ale to po prostu strasznie mi zgrzyta samo w sobie. No ale ty jesteś autorką, także przepraszam, za tę uwagę. Mam nadzieję, że nie masz mi jej za złe.
„Albus Potter, bohater prawie jak ojciec.” - bardzo mi się to spodobało. Tak samo, jak to, że James jest takim samym dowcipnisiem jak jego dziadek niegdyś bywał. Nie mogę się doczekać, aż rozwiniesz postaci jego "braci w zbrodni". Swoją drogą ciekawe, czy to zrobisz.
Mnogość twoich bohaterów mnie przytłacza, ale jednocześnie nie mogę się doczekać, aż poznam ich wszystkich. Naprawdę.
Wladimir mnie przeraża. Zawsze troszkę bałam się rosjan, a już zwłaszcza tych z bródkami, ale takie przeciągłe spojrzenia w kierunku uczniów, nie mogą znaczyć nic dobrego (prawda?). Lecę dalej! :)
Pozdrawiam!
Hmm... Wydawało mi się, ze napisałam, że James jest w Gryffindorze... Mój błąd, wybacz. Ale oprócz Jamesa tyle osób jest w Slytherinie, bo ważniejszą postacią od niego będzie Albus i musiałam pokazać też jego kolegów ;)
UsuńCo do narracji to staram się to robić na wyczucie, by nie było za często tych przeskoków między punktami widzenia, ale też żeby była pewna różnorodność i żebym mogła to wykorzystać by ukazać te wydarzenia, które są najważniejsze i najciekawsze. Może tego jeszcze tak dobrze nie widać, ale w późniejszych rozdziałach mam też nadzieję, ze lepiej sobie poradzę.
Co do twojej uwagi o nazwiskach patronimicznych to nie wiedziałam o tym wcześniej, że tak jest w Rosji. Ale w zasadzie to planowałam, żeby Wladimir miał ojca anglika oraz matkę rosjankę, dlatego nazwisko jest typowo angielskie, a imię rosyjskie (akurat Wladimir bo mi się spodobało :) ). Później w opowiadaniu będzie to miało trochę znaczenie, zależy jak to sobie zaplanuję, to okaże sie czy większe czy mniejsze.
I dziękuję za komentarz, mam nadzieję, że w następnych rozdziałach opowiadanie cię nie zawiedzie :)
Domyśliłam się, że wymyśliłaś Wladimirowi ojca anglika. W końcu nazwiska tak czy inaczej bierze się od ojców. Jesteś autorką i wszystko ci wolno, tyle powiem. :)
UsuńMasz zupełną rację co do narracji. To stwarza wiele nowych możliwości.
*spoilers* opowiadanie mnie nie zawiodło ;)
Czyżby kałamarnicą byłby dyrektorek?
OdpowiedzUsuńNie polubiłam typa.
Rozdział mi się podoba! :D