~~
Quidditch – czy było na świecie coś
bardziej ekscytującego, porywającego, co w moim życiu odgrywało tak wielką
rolę? Z pewnością nie. To było moje hobby, któremu poświęcałem dużo wolnego
czasu już od najmłodszych lat. Dyscyplina, w której potrafiłem się niesamowicie
wykazać, a większość ludzi twierdziła, że miałem talent po prostu w genach.
Niestety tak samo jak ja,
umiejętności dziadka i ojca odziedziczył też mój niesforny brat. James również
często trenował i co roku należał do szkolnej drużyny. Wiele razy mierzyliśmy
się na boisku, ale jedyne, co okazywało się w tym dobre było to, że to ja
mogłem się sprawdzić jako Szukający. James nigdy nie pełnił tej funkcji w
drużynie Gryffindoru, za to ja, w swojej grupie Slytherinu, byłem uważany za
najlepszego Szukającego w całym Hogwarcie.
Z marzycielskich myśli o kolejnych
zwycięstwach nad moim bratem z powrotem na ziemię ściągnął mnie głos Teodora,
tegorocznego kapitana naszej drużyny.
– …Albus, mimo wszystko będziesz
musiał przejść test sprawności.
– Test sprawności? – zaśmiałem się,
przypominając sobie, jak działała nasza drużyna ledwie rok temu: zero
organizacji, same zwycięstwa. – Przecież wiesz, że mnie nie trzeba sprawdzać.
Całe wakacje latałem na miotle, nie wyszedłem z wprawy.
– Albus ma rację – wtrącił się
Françis stojący tuż koło mnie. – Ciągle trenowaliśmy, możesz mieć pewność co do
tego. Z resztą Albus jest jedynym kandydatem na Szukającego, nie mylę się? Po
co masz go testować? Jakoś w zeszłym roku trójka innych kandydatów nie
przeszkodziła Albusowi w dostaniu się na to miejsce.
Françis mówił prawdę. Rok temu,
kiedy kapitanem był Alex, nie było żadnych problemów abym bez jakichkolwiek
testów dostał się do drużyny. Alex dobrze wiedział jaka była moja gra i jak
latałem na miotle. Zawsze mnie za to podziwiał, bo, jak sam kiedyś stwierdził,
nigdy nie nadawałby się na Szukającego. Nigdy nie szczędził mi motywujących
komentarzy i powtarzał ciągle, że to jest moje miejsce i nikt w Hogwarcie nie
będzie grał tak dobrze jak ja. Wtedy za każdym razem myślałem o moim bracie
Jamesie…
– Wiem, ale… – zaczął Teodor z
wahaniem. – Sprawa wygląda tak, że nie tylko ty chcesz się dostać na to
miejsce. Bardzo dobrze wiem jak grasz, widziałem to na każdym treningu i meczu
w zeszłym roku. Muszę po prostu sprawdzić jak ta inna osoba sobie radzi.
Spojrzałem na Françisa i uchwyciłem
jego porozumiewawcze spojrzenie. Ktoś inny? W ostatniej serii licznych, zwycięskich meczy
pokazaliśmy z Françisem taką grę, że byliśmy pewni, że nikt nie będzie chciał z
nami konkurować o miejsce w drużynie. Byliśmy tak pewni siebie, że przez wieść
o innym Szukającym zatkało nas.
– A niby kto startuje? – w końcu
zapytał Françis marszcząc brwi.
Teodor już od nas odchodził,
kierując się na środek boiska, pewnie z zamiarem zwołania wszystkich na
rozpoczęcie testu.
– Tego dowiecie się za chwilę. Teraz
chodźcie, zaczynamy!
***
– Potter, Clarisse, teraz wasza
kolej. Weźcie miotły i zaraz wypuszczę Złoty Znicz.
Tak, jak powiedział Teodor,
sięgnęłam po swoją miotłę i wyszłam z tłumu innych graczy na środek boiska.
Naprawdę nie wiedziałam co w tym poleceniu było niezrozumiałego, ale Potter ze
swoją bladą, tępą buźką stał oniemiały nieopodal i nie ruszył się na krok. Wpatrywał
się we mnie jakby zobaczył ducha. To było to, na co czekałam – jego
dezorientacja.
– No co, Albus? Zaskoczony? –
zapytałam przymilnie i podeszłam do Teodora. Na twarzy Pottera pojawił się
grymas, a ja śmiałam się w duchu przewidując, jaki dostanie ode mnie łomot na
boisku. Nagle tuż koło mnie pojawił się Françis. Był równie zaskoczony co
Potter, ale nie tak wzburzony.
– Clarisse? Ty na miotle? – lekko
się uśmiechnął, na co ja jeszcze bardziej się rozpromieniłam.
To w nim kochałam – dla mnie zawsze
był inny niż dla wszystkich. Jedyne co mi przeszkadzało to jego zidiociały
przyjaciel, ale dla bliższej relacji z Françisem byłam w stanie znieść
wszystko.
– Oh, Françis, przecież opowiadałam
ci. Spędziłam pół wakacji u mojego kuzyna, przecież jest w Światowej Lidze
Stanów Zjednoczonych. Ja również miałam pełne treningów wakacje – zaśmiałam się
uroczo i poklepałam go po ramieniu czując, jakie miał silne, umięśnione
ramiona. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej na myśl, że te ramiona będą wkrótce
tylko moje, żadnej innej.
– Wątpię by u kogokolwiek dwa
miesiące treningu zrobiłoby świetnego Szukającego – usłyszałam za sobą
rozdrażniony głos i niechętnie odwróciłam się by spojrzeć na twarz tego
Pottero-idioty. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nigdy go nie lubiłam, a swojego
rodzaju zawziętość w jego oczach tylko mnie upewniła, że moje odczucia były
odwzajemniane.
– Wiesz, nie każdy ma talent –
odwdzięczyłam mu się tym samym tonem.
– Tu nie chodzi o talent Clarisse, a
przynajmniej w twoim przypadku nie da się o tym mówić.
Jego uwaga pomimo, że była na
poziomie dziesięcioletniego bachora (i sama byłam pewna, że on emocjonalnie
również był na takim poziomie), niemożliwie mnie zdenerwowała. Oczywiście, nie
chciałam tego dać po sobie poznać. Całe rozdrażnienie ukryłam pod maską
obojętności i zrobiłam wyzywający krok w jego stronę.
– Co ty możesz wiedzieć o talencie?
W każdym razie, nie każdy ma takie możliwości co ja – odrzekłam krótko.
– Nie każdy ćwiczył tyle lat co ja –
stanął tuż przede mną.
Mierzyliśmy się wzrokiem aż do momentu,
kiedy Françis pojawił się między nami.
– Hej, hej, co jest? Zrzućcie z tonu
i wskakujcie na miotły – próbował załagodzić sytuację.
– Jasne, Françis – natychmiast
uśmiechnęłam się do niego.
Ignorując spojrzenia innych odeszłam
parę kroków i wskoczyłam z gracją na miotłę. Lekko uniosłam się nad ziemię, a
Potter w tym czasie zrobił to samo. Ciągle czułam gniew. Poziom adrenaliny w
mojej krwi nie spadł, tak samo jak nie zniknęła myśl, że wojna pomiędzy mną a
tym życiowym beztalenciem dopiero się zaczęła.
Rzuciłam mu nienawistne spojrzenie.
– Zaczynamy! Trzy, dwa, jeden…
Start!
Złoty Znicz poszybował w górę. Gra
się rozpoczęła. W jednej chwili wystartowaliśmy z niewiarygodną prędkością,
cały czas śledząc szybki, nieprzewidywalny lot Znicza. Czułam jak skumulowana
we mnie złość wobec Albusa była dla mnie jak napęd, dodatkowa siła, taka,
dzięki której udało mi się go trochę prześcignąć.
– Nie myśl, że dam ci jakieś fory! –
wykrzyknęłam do niego i wyciągnęłam rękę. Znicz był tak blisko, że już mi się
wydawało, że go miałam.
Nie zauważyłam, jak momentalnie
Znicz zmienił kierunek. Pędziłam tak szybko, że musiałam wykonać większy zakręt
by znów śledzić tę głupią złotą kulkę. Jeszcze bardziej nierozgarnięty okazał
się Potter, wykrzykując:
– Kto tutaj potrzebuje forów?
Zanurkował w dół, a ja, nie wiedząc
już gdzie znajduje się Znicz, zrobiłam to samo. Ścigaliśmy się łeb w łeb. Dla
mnie przestał się już liczyć Znicz, ani jakiekolwiek reguły gry. Jeśli nie
miałam szansy wygrać, postanowiłam przynajmniej uniemożliwić mu zakończenie tej
rundy. Czułam, że mogłam zrobić wszystko, dlatego ruszyłam prosto na niego.
– Co jest?! – krzyknął kiedy wpadłam
na niego i zepchnęłam go na bok. Prawie zderzył się z wieżą trybun, ale
niestety zwinnie ją wyminął. Udało mi się wtedy solidnie go wyprzedzić.
Zwolniłam trochę, rozglądając się za
Zniczem.
– I co? Zdezorientowana?
Potter wyminął mnie szybko i wzniósł
się w górę. „Nie, nie dam mu tak łatwo wygrać” obiecałam sobie i ruszyłam za
nim w pogoń.
Wykonując zwinny slalom między
wieżyczkami w końcu go doścignęłam. Siedziałam mu na ogonie dopóki on nie
skręcił, a ja – wpadłam na trybuny.
– Potter! – wykrzyknęłam.
Nie ucierpiałam jakoś bardzo, tylko
trochę się poobijałam i czułam ból w boku. Podniosłam się niechętnie, czując
porażkę w kościach. Rozejrzałam się po boisku by ocenić sytuację. Potter już
stał na ziemi.
Ku swojemu zdziwieniu płynnie udało
mi się wskoczyć na miotłę i jeszcze poszybować w górę. Spojrzałam ponownie w
dół, uświadamiając sobie przykrą prawdę – Potter miał Znicz.
Ogarnął mnie niewyobrażalny gniew.
Nie dość, że nie udało mi się wykazać na miotle, to do tego Potter ze mną
wygrał. Czułam się skompromitowana i wściekła.
– Jak on mógł?! – syknęłam pod
nosem.
Miałam jedynie nadzieję, że Françis
nie pomyślał o mnie nic złego. To przed nim najbardziej chciałam się wykazać,
żadna banda hogwarckich idiotów mnie nie obchodziła. Tylko dla niego uprawiałam
ten beznadziejny sport przez całe wakacje.
Podleciałam do miejsca gdzie Potter
stał razem z Françisem i Teodorem.
– Clarisse, nic ci nie jest? –
Françis był pierwszym, który do mnie się odezwał.
– Nie, jestem cała. Trochę się
poobijałam, ale myślę, że…
– To dobrze. Teodor, co o tym
wszystkim myślisz? – Françis nagle mi przerwał.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Co
to miało być? Wydawał się wtedy już zupełnie pochłonięty rozmową z Teodorem,
jakby kompletnie się nie przejął moim wypadkiem, a jego pytanie o mój stan było
tylko z grzeczności. Zupełnie przestał zwracać na mnie uwagę. To przekroczyło
wszelkie granice i wydawało mi się, że jego obojętność wobec mnie przelała moją
wewnętrzną czarę goryczy. Spojrzałam na Teodora.
– Oceniłem was i podsumowałem wyniki
– zaczął swój nudny monolog. – Oboje byliście świetni w wymijaniu przeszkód,
ale Albus jednak trochę lepszy, nie zaprzeczę. Jednak oboje osiągacie podobną
prędkość i udaje wam się bez przerwy śledzić Znicz, a to jest bardzo istotne,
podobne cechy szukam u Ścigających…
Nie chciałam już tego słuchać. Nie
byłam nawet w stanie ukrywać grymasu na mojej twarzy.
– Zostałam Szukającą? – przerwałam
mu nagle. Już nic mnie nie obchodziło. Chciałam usłyszeć tylko tę jedną
informację.
Zdezorientowany Teodor zawiesił na
mnie wzrok.
– Nie, zostaje nim Albus.
Złość zawrzała we mnie jeszcze
mocniej. Miałam już dosyć. Wydawało mi się jakby to był najgorszy dzień mojego
życia. Same porażki, nawet Françis dziwnie się zachował. Wszystko kierowało
mnie do jednego – zemsty.
Odwróciłam się na pięcie wymyślając
jak mogłam wkrótce dopiec Potterowi. Nie zwracałam już uwagi na Teodora, który
wołał mnie abym się wróciła. Zanim dotarłam do szatni wpadło mi do głowy
jeszcze parę pomysłów jak lepiej i skuteczniej owinąć sobie Françisa wokół
palca. Świat nagle zaczął nabierać kolorów.
„Wszyscy Potterzy to idioci”
pomyślałam i cisnęłam miotłą w kąt.
Mimo wszystko, w głowie miałam już
idealny plan zemsty. Satysfakcja mi dopisywała, a gniew poszerzał horyzonty
wyobraźni. Czułam się jak geniusz w swoim fachu. Przebrałam się i zdecydowałam,
że jednak wrócę na chwilę na boisko.
***
– Hej, Françis! Możesz już zejść!
Usłyszałem jak Teodor mnie wołał.
Ledwie wykonałem drugie odbicie Tłuczka, a już chcieli mnie z powrotem na dole?
Wiedziałem, że byłem niezły, ale wtedy domyśliłem się, że bardziej niż o moje
super umiejętności chodziło o to, żeby w jakiś sposób skrócić czas całego tego
testu. Teodor dobrze wiedział jakim byłem pałkarzem, nie musiał mnie testować
jak innych kandydatów do drużyny, bo czasu naprawdę brakowało.
Akurat ubiegających się o miejsce
pałkarzy wcale nie było dużo. Wręcz przeciwnie – było nas dwóch, co było
wymaganą ilością takich graczy w drużynie. Już drugi rok byłem pałkarzem wraz z
Sonikiem, a lądując na ziemi stwierdziłem, że były dwie opcje: albo nie było
żadnych innych potencjalnych pałkarzy w Slytherinie (co było absurdalną myślą),
albo, znacznie bardziej prawdopodobne, że pokazaliśmy wcześniej taką klasę, że
już nikt nie miał śmiałości rywalizować z nami o te miejsca w drużynie.
Co mnie najbardziej zaskakiwało,
byłem pewien, że tak samo będzie w przypadku Albusa. Już od dawna tak było, że
nie musiał się ubiegać o miejsce Szukającego – to kapitanowie drużyn zawsze go
chcieli. Albus tak dobrze się sprawdzał w tej funkcji, że spokojnie można było
ogłosić go najlepszym Szukającym w Hogwarcie.
Jak się okazało, w tym roku nasz „Kapitan”
chciał go przetestować. Ale bardziej niż sam fakt, że Teodor to zrobił,
zdziwiło mnie to, kim był drugi kandydat na Szukającego. Clarisse? Wspaniała
piękność Slytherinu? Nic by mi w tym nie przeszkadzało, a nawet odwrotnie,
byłoby niesamowicie mieć taką laskę w drużynie, gdyby nie to, że dla mnie było
oczywiste kto pierwszy chwyci Złoty Znicz. Zawsze to był Albus, a prawda była
też taka, że z trudnością byłem w stanie wymienić jakiekolwiek jego porażki,
najwyżej jedną, lub dwie.
– Już koniec testu? Co tak szybko,
Teodorze? Jakoś wcześniej wszystkich chciałeś sprawdzać – odezwałem się
ironicznie w stronę naszego kapitana, zaraz po moim lądowaniu.
– Oh, przestań – żachnął się i
podszedł bliżej zniżając swój ton głosu. – Przecież widzisz ile jest tutaj
ludzi. Nie chcę spędzić całego popołudnia stojąc tu jak kołek i wszystkich
oceniając.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć,
podeszła Clarisse.
– Hej, ty tutaj? Myśleliśmy, że już
sobie poszłaś – zdziwiłem się na jej widok.
Ona jedynie uśmiechnęła się i ręką poprawiła
swoje krótkie, zniewalające włosy.
– Teodor, mogę cię prosić na
chwilę?...
– Jasne! – natychmiast ruszył w jej
kierunku by z nią porozmawiać. Było widać jak na dłoni, że ślinił się na jej
widok.
Odeszli parę kroków, a ja, nie
zwracając już uwagi na tę dwójkę, spojrzałem w górę. Tuż nade mną Scorpius i
szóstka innych graczy biła się o Kafla. Może nie dosłownie – bo to Scorpius
trzymał piłkę i długo udawało mu się jej nie stracić, co zdarzyło mu się
dopiero jak rzucił nią do bramki, ale wyglądało to naprawdę nieźle.
Scorpius był porządnym graczem. Może
nie aż tak dobrym jak ja lub Albus, ale jak na Ścigającego grał naprawdę
dobrze. Od kiedy pamiętam zawsze grał fairplay i chyba to była jego największa
cecha – nie pamiętam by kiedykolwiek łamał zasady gry.
Obserwowałem Scorpiusa i zgraję
innych Ścigających, nie będąc w stanie ocenić kto z nich grał najlepiej.
Wydawało mi się, że Scorpius... ale już nie byłem pewien. Pod sam koniec szło
mu trochę gorzej. Już nie udało mu się dorwać do piłki.
– Nieźle pędzą, co?
Tuż koło mnie stanęła Clarisse,
patrząca w to samo miejsce gdzie ja przed chwilą. Znacznie dalej stał Teodor z
notesem. Spodziewałem się, że w końcu zaczął oceniać resztę kandydatów.
– Taaak, zgadzam się. Są naprawdę
nieźli.
– Myślę, że ty też sobie świetnie
radzisz. Ludzie mówią, że ty i Sonik jesteście parą genialnych Pałkarzy,
chociaż, moim zdaniem, przy tobie Sonik nie jest aż tak dobry...
– Naprawdę? – słowa Clarisse były
bardzo schlebiające. Poczułem się wtedy jakbym był najlepszym pałkarzem w całym kraju.
– Dzięki, Clarisse. Za to ty też sobie nieźle radziłaś na miotle. Pamiętałem,
jak mówiłaś mi, że trenowałaś w wakacje, ale nie spodziewałem się, że będziesz
chciała zostać Szukającą.
– Ahhh, to mój kuzyn mnie na to
namówił. Z resztą, czy przypadkiem nie znudziła ci się ta kadencja
Albusa-Szukającego?
Zaśmiałem się ironicznie, mając
nadzieję, że jej uwaga była tylko żartem. Wtedy usłyszeliśmy Teodora
zwołującego wszystkich Ścigających na ziemię.
– Chodź, Clarisse. Zobaczymy jak
poszło Scorpiusowi.
Ruszyliśmy w ich stronę.
– A w zasadzie... Hej, wszyscy!
Chodźcie! Ogłaszam oficjalny skład tegorocznej drużyny! – Teodor próbował
wszystkich zwołać z oddali.
Po chwili wokół niego wyrósł tłum
ludzi. Ja z Clarisse stanęliśmy gdzieś z tyłu.
– To jest tak – zaczął wertując
kartki w swoim notesie i jeszcze coś zapisując. – W skład Ścigających wchodzą:
ja, David Background i Clarisse Schreber.
Tłum ludzi rozbudził się, część
zrezygnowana zaczęła odchodzić w stronę szatni, a roześmiana Clarisse zawiesiła
się na moim ramieniu. Ja jednak nie podzielałem jej entuzjazmu. Lekko ją od
siebie odsunąłem i torując przed sobą drogę wśród innych Ślizgonów w końcu
dotarłem do Teodora. Tuż obok niego już stał Scorpius.
– Pałkarze: Françis Xerxes i Sonik
Null. Szukający: Albus Potter i obrońca, Peter Davidson. To jest na tyle.
Dziękuję wszystkim chętnym, a listę rezerwowych zawieszę w Pokoju Wspólnych
dzisiaj po kolacji. Kiedy będą treningi umówimy się dzisiaj wieczorem w Pokoju
Wspólnym, więc fajnie, jakbym was tam wszystkich dzisiaj znalazł. To by było na
tyle, dzięki wszystkim! Pozbierajmy sprzęt i chodźmy na kolację.
Ożywiony tłum ludzi zaczął się
rozchodzić, tak samo, jak to chciał zrobić Teodor. Pewnie by mu się to udało,
ale w porę z Scorpiusem zastąpiliśmy mu drogę.
– Teodor – wymówiłem jego imię
wyzywająco. – Wszystko fajnie, dzięki, że jestem w drużynie i bla bla bla, ale
wytłumacz mi jedno – zamilkłem robiąc dramatyczną pauzę i obserwując jak na
jego twarzy szybko pojawił się niepokój. – Co z Scorpiusem na Ścigającego?
– Socrpiusem? – zapytał tępo.
– Dobrze usłyszałeś, Scorpiusem –
powiedziałem dobitnie.
Spojrzałem, na mojego przyjaciela,
który stał tuż obok mnie. Wiedziałem, że Scorpius sam mógłby to wszystko sobie
załatwić, a ja wcale nie musiałbym się w to mieszać. Rzecz polegała na tym, że
zrobiłby to w trochę mniej zdecydowany sposób, a do tego nie miałby obok siebie żadnego
oparcia, ani solidnego argumentu. Na szczęście Scorpius miał mnie, a moje
metody rozwiązywania spraw bazowały na zupełnie innych zasadach. Byłem pewny,
że mój as w rękawie zaraz zagnie tego ważniaka Teodora.
– Scorpius będzie rezerwowym –
powiedział niepewnie ten ciemnowłosy bałwan w hipsterskich okularach. Wyglądał
w nich tak głupio, że zacząłem się zastanawiać, czy na boisku w ogóle dostrzegał
kiedy przelatywał obok niego Kafel.
– Rezerwowym? – prychnąłem i
zaśmiałem się z tego durnia.
– Patrzyłem jak gra i byli od niego
lepsi.
– Lepsi, mówisz? Gdybyś nie
flirtował z Clarisse i rzeczywiście patrzył na grę, Scorpius byłby pierwszym
Ścigającym w zespole, którego byś wymienił.
– Obserwowałem ich grę... – poczerwieniał na twarzy, pewnie na wspomnienie o jego rozmowie z Clarisse.
– Nie pleć bzdur, tyko przyznaj, że
ich olałeś i nie widziałeś jak Scorpius przez cały czas miał Kafla! W
porównaniu do ciebie byli tacy, którzy to widzieli.
Koleś w pinglach doprowadzał mnie do
szału. Nagle dostrzegłem, jak na jego twarzy również wstąpił gniew.
– O ile się nie mylę, Xerxes, to ja
tutaj jestem kapitanem i ja decyduję o składzie drużyny. Powinny w niej
nastąpić zmiany i zaczynam właśnie od tego: nikt nie będzie decydował za mnie,
kto będzie w drużynie. Niech się Scorpius lepiej cieszy, że jest rezerwowym, bo
jeszcze jedno twoje słowo, a nie będzie miał tej szansy.
Skrzywił się, a z oczu i całej jego
postawy zaczęła bić aura wyższości. We mnie się zagotowało. Nigdy nie
potrafiłem znieść, jak ktoś uważał się za lepszego ode mnie, albo kiedy
otwarcie wykorzystywał swoją pozycję.
Zacisnąłem pięści. Już chciałem coś
zrobić, powiedzieć, by w jakikolwiek sposób dokopać temu gnojkowi bez żadnej
litości. W porę powstrzymał mnie Scorpius chwytając mnie za rękę i nie
pozwalając bym wykonał nawet krok w stronę Teodora.
– Françis – odezwał się ze spokojem,
ale zdecydowanie. Pokiwał przecząco głową, dając mi znak, żebym sobie odpuścił.
Bardzo niechętnie zgodziłem się z
nim i kiwnąłem głową. Odwróciliśmy się z zamiarem wrócenia po swoje miotły i
dotarcia do szatni. Nadal byłem poruszony arogancją Teodora, więc nie byłem w
stanie powstrzymać się od dodatkowych komentarzy. To ja zawsze chciałem mieć
ostatnie słowo.
– Widzisz, Scorpius, niektórzy
idioci nie potrafią docenić porządnych graczy – powiedziałem na tyle głośno, by
nie tylko Teodor to usłyszał, ale też garść ludzi, która jeszcze uważała go za
dobrego kapitana.
– Xerxes, uważaj na słowa –
usłyszałem za sobą zanim oddaliliśmy się na dobre.
Po chwili dobiegł do nas Albus z
serią pytań: co się stało, czemu byłem wściekły i co z Scorpiusem na
Ścigającego. Usiedliśmy na samym przodzie dolnych trybun.
Scorpius nie spodziewał się jeszcze,
jaką planowałem mu zrobić pogadankę na temat walki o swoje i żeby już nigdy
mnie nie powstrzymywał w tym co robię.
***
Cały dzień źle się czułam. Nie było
to spowodowane jakimiś fizycznymi dolegliwościami, tylko myślą, która cały czas
ciągnęła mnie w stronę boiska do quidditcha. Oczywiście, żaden był ze mnie
sportowiec, nigdy bym nie pomyślała o wstąpieniu do reprezentacji Ravenclawu.
Jedyne, co mnie od popołudnia tam przyciągało była świadomość, że właśnie tam
miała testy reprezentacja Slytherinu.
Byłam pewna, że mojemu kuzynowi
Albusowi poszło naprawdę świetnie. Trenował całe wakacje, więc byłam
przekonana, że na kolejny rok został Szukającym w swoim zespole. Tak naprawdę
ciągle przyłapywałam się na myśli, że moje zainteresowanie wcale nie skupiało
się na Albusie. Mój kuzyn był tylko pretekstem.
Już parę razy opowiadałam Annabel
pod jakim wrażeniem byłam po szlabanie ze Scorpiusem. Rozmawiało się nam
naprawdę dobrze, znaleźliśmy wspólne tematy do rozmowy i przekonałam się, że
koledzy Albusa wcale nie byli tacy źli jak mi się wydawało (a przynajmniej
jeden z jego kolegów mi się spodobał). Annabel wtedy powtarzała: "Rose,
tobie się tyko tak wydaje, że on jest OK. Wszyscy Ślizgoni to idioci.",
ale wtedy przypominałam sobie jakie świństwo (a może nawet przysługę?) zrobił
jej Françis i kończyłam ten temat, by po raz setny nie wysłuchiwać całej
historii od nowa.
Tak, myślami byłam właśnie przy
Scorpiusie. Wiedziałam, że również ubiegał się o miejsce w drużynie, więc byłam
pewna, że go tam zastanę, kiedy zaraz po kolacji miałam udać się na boisko.
Oprócz tego, że chciałam dowiedzieć się jak poszło Albusowi, planowałam
wykorzystać to, że znalazłam się na boisku, żeby zaczepić Scorpiusa i z nim też
porozmawiać.
Annabel za nic nie chciała ze mną
pójść, więc kiedy sama dotarłam na boisko, zobaczyłam, że było zupełnie puste.
Nie napotykając nikogo przemierzałam ścieżkę, a później korytarze, by po chwili
znaleźć się tuż przy męskich szatniach. Tam go zastałam. W duchu ucieszyłam się
na jego widok.
– Cześć, Scorpius. Jak ci poszło?
Znów zostałeś Ścigającym? – zapytałam pamiętając, jak już od paru lat pełnił tę
funkcję.
Jego wyraz twarzy pokazywał, że
gdybym mu nie zastąpiła drogi, pewnie nie wróciłby myślami na ziemię i nie
zauważyłby, że ktokolwiek zadał mu pytanie. To wprawiło mnie w lekką
konsternację, a jego w dziwną apatię.
– Nieważne – westchnął i odwrócił
wzrok.
Bijący od niego dystans nie zraził
mnie. Tak, jak wcześniej, bardzo chciałam zaproponować mu wspólne robienie
projektów, wykorzystując fakt, że nasze tematy pracy były praktycznie
identyczne. Postanowiłam pociągnąć rozmowę.
– Wiesz, szukam Albusa, ale chciałam
też zapytać, czy pamiętasz jak na szlabanie rozmawialiśmy o tych projektach z
eliksirów? Pomyślałam, że moglibyśmy spróbować zrobić je razem. Co ty na to?
Specjalnie dobierałam słowa, bo
mówiąc "spróbować zrobić je razem" myślałam też o Annabel,
która nic jeszcze nie wiedziała o pomyśle wspólnego przygotowania projektów, w
składzie: ja, ona, Scorpius i Francis. Miałam naprawdę szczerą nadzieję,
że to mogłoby jakoś pomóc w załagodzeniu ich konfliktu. Trzeba było spróbować.
– Wspólne projekty? – powtórzył. –
Nie, teraz nie mam do tego głowy.
Po wyrazie jego twarzy nagle
dostrzegałam, że był trochę przygnębiony.
– O co chodzi? Quidditch? –
zapytałam, mając nadzieję, że nie wyszłam na zbyt nachalną. Moje oczekiwania
chyba przerosły sytuację.
– Tak, ale nie twój interes. Idę już
– powiedział krótko, odwrócił się i zaraz zniknął za zakrętem.
Po głowie wciąż mi krążyło "nie
twój interes". W zasadzie była to prawda, ale sposób w jaki to
powiedział był niezwykle odpychający. Bijąc się z myślami, że przecież każdy
może mieć gorszy dzień, mimo wszystko czułam się urażona.
Nagle z szatni wyszedł Françis.
– Weasley, ty tutaj? – powiedział
szybko, a ja zmroziłam go spojrzeniem.
Pozostawiłam jego pytanie bez
komentarza, bo zaraz zniknął za zakrętem, pewnie próbując dogonić Scorpiusa.
Ja za to nadal byłam zaskoczona
postawą Malfoya, nawet wtedy, kiedy w końcu podszedł do mnie Albus.
– Hej, Ruda. Coś się stało?
Kuzyn od razu dostrzegł, że coś u
mnie było nie tak. Nigdy nie wiedziałam, jak on to robił.
– Nie, wszystko OK. Lepiej ty
opowiadaj jak ci poszło! Znowu Szukający? – uśmiechnęłam się i udałam, że
wszystko już było w porządku. Natychmiast wciągnęliśmy się w rozmowę.
Wychodząc poza boisko dostrzegliśmy
w oddali sylwetki Scorpiusa i Françisa. Nim zupełnie przestałam się przejmować
osobliwym zetknięciem z Malfoyem, doszłam do wniosku, że Ślizgoni to naprawdę
dziwna nacja.
Yaaay, nareszcie nowy rozdział!!! Oczywiście kocham quidditch, więc czytanie poszło mi za szybko :< Postać Clarisse mi się podoba, dzięki niej na pewno nie będzie nudno :D Już się nie mogę doczekać następnego wpisu! <3
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz! Bardzo się cieszę, że postać Clarisse tak się spodobała :) Gwarantuję, że nie zabraknie i jej i quidditcha!
UsuńJest parę błędów i powtórzeń, ale rozumiem to. Ja też robię cały czas mnóstwo debilnych błędów. Szczególnie ugodziło mnie jednak "nie ważne", które powinno być "nieważnym". Popraw i z głowy :)
OdpowiedzUsuńJakiś krótki ten rozdział! Liczę, że niedługo pojawi się kolejny.
Wiesz co mi się podoba? To, że każda z twoich postaci jest trójwymiarowa. Ślizgoni nie są tacy źli, jeśli przebywają między sobą. I o to chodzi. Przecież nikt nie jest tak do końca czarnym charakterem. Poza tym bardzo cieszę się, że nawet Francis ma jednak serce. Zachowaj więc to jego serce i nie spłaszcz tych cudnych osobowości, które już utworzyłaś - proszę! :)
A co do Clarisse, nie podoba mi się. Jest bardzo jędzowata. Ale to może dlatego, że boję się tego typu kobiet. Po prostu nie lubię sztucznych ludzi.
Nie pozostało mi nic poza czekaniem na kolejny rozdział. Będę wpadać co jakiś czas, ale jeśli będziesz pamiętać wyślij mi znowu maila ;)
Pozdrawiam gorąco.
PS: Pirat zabije cię za odciąganie mnie od pisania ;)
Żeby poprawić wszystkie błędy i powtórzenia na pewno znajdę jeszcze czas, musiałabym dłużej nad tym usiąść (a pracuję już nad kolejnym rozdziałem) ale od razu chciałam poprawić to "nie ważne", które znalazłaś. Szukałam... i szukałam... i... się nie doszukałam :( Bo jeśli chodzi ci o ten dialog Rose i Scorpiusa, to on tak odpowiedział, bo chciał ja zbyć i zakończyć rozmowę. Czy o te "nie ważne" ci chodziło?
UsuńCo do Ślizgonów i Francisa... Bardzo się cieszę, że tak ich spostrzegasz :) W każdym Ślizgonie powinno być trochę dobra.
Dziękuję za komentarz i życzę weny!
Cieszę się, że pracujesz już nad kolejnym rozdziałem! Podziwiam twoją systematyczność :)
UsuńChodzi mi o to Scorpiusowe "nie ważne" właśnie. Wydaje mi się, że "nie" z przymiotnikami piszemy łącznie. Ale um... no nie wiem. Nie chcę się czepiać!
Również życzę weny :)
W sumie to chyba nie systematyczność tylko raczej "jeszcze mam wakacje, więc to wykorzystam", ale dziękuję :)
UsuńRzeczywiście, już poprawiam. Dzięki, że w ogóle o tym napisałaś, teraz będzie dobrze :)
Uwielbiam to jak kończysz swoje rozdziały. :D Czekam na kolejny. :3
OdpowiedzUsuń