poniedziałek, 17 listopada 2014

3. Ślizgoński wieczór

Rozdział dedykowany Lorin! Słyszałam, że nie mogłaś się doczekać ciągu dalszego :) Mam nadzieję, że się spodoba.

~~



Nawet jeśli obok mnie stał mój kuzyn Albus, oraz parę innych sympatycznych osób, bynajmniej nie czułam się komfortowo. Znajdowałam się w samym środku wielkiego tłumu Ślizgonów oblegających ich cały Pokój Wspólny. Wszyscy coś pili, głośno rozmawiali, parę osób w dziwny sposób wyginało swoje ciała w rytm muzyki nazywanej aktualnie „modną”. Ja w tym czasie  spokojnie rozmawiałam, stałam w małej grupce ludzi i piłam piwo kremowe, unikając pretensjonalnych spojrzeń nieznanych mi Ślizgonów, którzy pewnie uważali, że oprócz członków ich domu nikogo więcej nie powinno tam być. Czasem, jednak, paru chłopców starało się być dla mnie miłym i proponowali mi Ognistą Whiskey, jednak ja za każdym razem grzecznie odmawiałam – nie należałam do osób nadmiernie pijących.
Lecz w tamtej chwili nie tylko byłam zrażona do upicia się wśród wielu nieznanych, bądź nielubianych, przeze mnie ludzi. Na samym wstępie odrzuciło mnie zachowanie kilku osób, które na mój widok zaczęły „dyskretnie” szeptać. Postanowiłam nie przejmować się nimi i iść dalej. Niestety później nie było lepiej. Przy stole, pod którym były napoje, mijający mnie starszy Ślizgon „przez przypadek” wylał mi na buty całą zawartość swojej szklanki. Przyglądając się mojemu granatowemu krawatowi Ravenclawu, wyszczerzył swoje zęby w głupkowatym uśmiechu, po czym bez żadnej skruchy mruknął krótkie: „Sorry”, a odwracając się do swoich kumpli dodał: „Kurde, co za kujonice tu wbijają?...”.
Tak. Tak podobno wyglądały coroczne, szalone imprezy Ślizgonów z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Mimo, że byłam tam dopiero pierwszy raz, stanowczo się do nich zraziłam. Marzyłam żeby tylko sobie stamtąd wyjść i oderwać się od tego toksycznego społeczeństwa, które przyprawiało mnie o ból żołądka. Zerkałam co chwilę na mój granatowy zegarek, wyczekując godziny, która byłaby na tyle przyzwoita, żeby Albus się na mnie nie obraził gdybym opuściła te imprezę.
A byłam tam tylko dla niego. Wcześniej długo nalegał żebym się zjawiła. Po Uczcie Powitalnej ciągle za mną chodził. Poszedł nawet do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, gdzie dalej mnie namawiał. Opowiadał o samych superlatywach, jak to będzie fajnie, kiedy ja się pojawię… Wszystko w teorii brzmiało pięknie, ale spodziewałam się, że w rzeczywistości byłoby inaczej. W tym przeświadczeniu utwierdził mnie James, który w pewnym momencie do nas podszedł, przez co Albus, nie wiedząc czemu, bardzo się nachmurzył. Starszy kuzyn wypytywał mnie: „Rose, ty serio chcesz pójść na imprezę tych idiotów?”. Wiedziałam, że powiedział to tylko w żartach, bo przecież zawsze trwała ta odwieczna walka między Gryffindorem i Slytherinem, jednak spoglądając na coraz to smutniejszą twarz Albusa, postanowiłam bronić jego imienia i z „wielką przyjemnością” zgodziłam się pójść. To był błąd.
Było niewiele po dziewiątej. Parę osób zaczynało się zataczać, a z nieokreślonego źródła zaczął dobiegać odór mieszający się z zapachem drogich perfum dziewcząt stojących nieopodal.
Wszystko zaczynało mnie strasznie drażnić. Dosłownie wszystko. Nawet Albus, przez którego tkwiłam tam i się męczyłam, ale to dla niego przyszłam, więc obiecałam sobie w myślach: „Jeszcze  pół godziny. Rose, wytrzymasz. Tylko pół godziny i będzie spokój…”.
Niestety z rozmyślań o upragnionym spokoju wyrwało mnie głośne wiwatowanie jednego pijanego Ślizgona. Odpychając tłum, szybko przedarł się w miejsce tuż koło mnie, po czym energicznie rzucił się na Albusa powalając go na ziemię.
– Wygrałeeem staryyyy! Wygrałeeem!!! – wrzasnął mojemu kuzynowi do ucha równocześnie przygniatając go do ziemi i wymachując rękami.
– Françis! Przecież widzę, złaź ze mnie!
Ludzie zebrani wokół wybuchli śmiechem, a pijany Ślizgon posłusznie zszedł z Albusa i wstał, lecz ani myślał o zaprzestaniu świętowania swojego zwycięstwa.
– Widzieliścieee? Byłem najlepszzy! Nikt mnie nigdy nie pobijee, mógłłbym walczyć o tytuł mistrzaa świataaaa!
Język mu się plątał, a jego nieobecny wzrok błądził po tłumie. Energicznie wymachiwał rękoma, a kiedy Albus w końcu się podniósł, Francis oparł się o jego ramię.
–Jeeeeestemm najleeepszzzyyy!
– To już wiemy, ale w czym? – zapytałam ironicznie się uśmiechając, do tego ostentacyjnie unosząc brwi. Nie starałam się być niemiła, lecz ze względu na uprzedzenia żywione do tego chłopaka nie mogłam się oprzeć pewnej dozie sarkazmu.
–Eeem… Ale jak to w czym? – Françis zmrużył do mnie oczy. Nastała chwila ciszy, bo najwyraźniej zbiłam go z tropu, a wprawienie go w ten stan wcale nie było trudne. Po krótkim czasie odpowiedział mi na początku się wahając: – Jaak to w czymm…? W Ognistą Przygodęęę! – zawołał i rozłożył ręce ku górze w geście wygranej.
Ognista Przygoda oczywiście nie była zbyt wymagającą grą. Polegała na tym, żeby, w sferze przypadku, usunąć jak najwięcej pionków przeciwnika, co równało się z wypiciem niemożliwych ilości wódki. Była to imprezowa, lanserska gra, w której nigdy nie brałam udziału. Za to Françis – Ślizgońska dusza towarzystwa, nieformalny przywódca grupki w której był Albus, w dodatku jego najlepszy przyjaciel oraz były chłopak mojej przyjaciółki Annabel – za każdym razem starał się wygrać w tej grze. Już już wielokrotnie słyszałam od mojego kuzyna, jak to Françis się upijał: podobno kiedyś w wakacje zalał wodą prawie cały dom mojego wujostwa. Nie wyciągnął z tego żadnych konsekwencji, przez co jeszcze bardziej za nim nie przepadałam.
A w tamtej chwili wydawało mi się, że denerwował mnie jeszcze bardziej. Nawet znaczniej niż sam fakt, że przebywałam wtedy w tym wystarczająco, jak dla mnie, nadpobudliwie bawiącym się tłumie. Ponownie zerknęłam na mój zegarek stwierdzając, że cały incydent z powalaniem Albusa na ziemie i wydzieraniem się „jaki to się nie jest najlepszy”, zajął tylko dwie minuty.
Podniosłam wzrok na Françisa.
– To co dziewczęęta? Która z was maa ochotę na tanieeec z Gwiaazdą dzisiejszego wieczoruuu? – zapytał i, o dziwo, płynnym ruchem dłoni przeczesał włosy, równocześnie uśmiechając się w swój typowo zawadiacki sposób. Spojrzał po tłumie (w tym na mnie), po czym zajął się rozmową z jakąś dziewczyną.
Ja za to miałam już serdecznie dosyć. Nie nadawałam się do takich dużych imprez, a oprócz tego miałam w zanadrzu miliony innych powodów uzasadniających to, co właśnie zamierzałam zrobić nawet pomimo tych wszystkich wcześniejszych obietnic, że wytrzymam dłużej: planowałam wyjść.
– Albus, jakoś nie za dobrze się czuję ­– spojrzałam na niego krzywo i szybko dodałam: – Wracam do siebie.
Zanim zdążył odpowiedzieć, kiwnęłam głową na pożegnanie innym znajomym i skierowałam się do wyjścia. Tak, to było niesamowite – natychmiast przepełniło mnie uczucie ulgi, wolności. Przed sobą miałam tylko jeden cel, który gdzieś za tym spoconym i już prawie majaczącym tłumem objawiał mi się jako drzwi.
Byle do drzwi.
– Hej! Piękna!
Zdecydowany uścisk jakieś dłoni wylądował na moim ramieniu i pociągnął do tyłu. Automatycznie odwróciłam się, od razu rozpoznając po głosie kto mnie zatrzymał.
– Czego chcesz, Françis? – zapytałam dość opryskliwym tonem, choć i tak widziałam, że ze względu na jego obecny stan, było mu to bez znaczenia,.
Zatańczyć z tobą – bardziej odrzekł niż zapytał, szczerząc się przy tym.
– Zatańczyć z tobą? – nie dowierzałam w usłyszane słowa.
Tańczenie z nim było ostatnią rzeczą jakiej wtedy pragnęłam. Niestety zanim zdążyłam wypowiedzieć to na głos, on ruszył ku tańczącemu tłumowi trzymając mnie za ramię. Wtedy pojawił się Albus.
– Rose! – zdziwił się zastając mnie ciągniętą za rękę Françisa. – Jednak zostajesz?
W tym momencie wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie w tych wszystkich mugolskich filmach. Ja i Françis równocześnie zatrzymaliśmy się, patrząc z niedowierzeniem na Albusa. Cała poczerwieniałam ze złości, a chłopak obok rozdziawił buzię. W tle nastała cisza, gdyż DJ-ej chyba idealnie wyczuł porę, kiedy ma przełączyć kawałek, przez co cała sytuacja wydała się jeszcze bardziej komiczna. Wszystko zwolniło, nastała zupełna pauza.
– Rose? – zapytał cicho Françis. – Rose Weasley? – puścił moją dłoń w tym samym czasie, kiedy ja ponownie spróbowałam wyrwać się z jego uścisku. Odsunął się szybko o krok, z bardziej trzeźwym wyrazem twarzy, ukazującym tylko odrazę, jakbym przenosiła jakąś śmiertelną chorobę. W tle znów zaczęła lecieć energiczna muzyka. – Na Merlina! Ale cwana bestiaaa… Spięła włosy i już nikt jej nie rozpoznaje!
Całą salę wypełnił jego irytujący śmiech, przez co nasza trójka stała się natychmiast obiektem zainteresowań wielu spojrzeń. Rozbawiony do łez chłopak spojrzał na mnie z politowaniem, a ja na niego z wściekłością.
– Jakbyś nie był tak pijany widziałbyś z kim rozmawiasz – warknęłam.
– Ha! Nie mądrz się tak mała. Tak na przyszłość, to po prostu tutaj nie przychodź skoro masz być taka opryskliwa – odwdzięczył się tym samym tonem.
– Jestem tu u Albusa, idioto. Nie będziesz mi rozkazywał, co mam robić.
– Françis, Rose, stop! – nie dając Ślizgonowi szansy na odzew, naszą wymianę zdań przerwał Albus. – Dajcie sobie spokój, nie psujcie zabawy.
Jego zdecydowany głos zmusił nas do milczenia. Powiedział to jak urodzony rozjemca. Nastała między nami cisza, a ludzie wokół imprezowali dalej, tym razem nie zwracając na nas większej uwagi. W uszach ciągle dudnił mi ten sam głośny rytm muzyki, a Françis obok zabijał mnie wzrokiem. Nie. To zdecydowanie nie była dla mnie zabawa. Postanowiłam zakończyć to bez większych ekscesów.
– W takim razie najwyższa pora żebym wyszła – powiedziałam beznamiętnym tonem aktorsko spoglądając na zegarek. Niestety nie oparłam się pokusie by obrzucić Albusa pełnym wyrzutów spojrzeniem, choć mimo wszystko nie chciałam go niczym obwiniać.
Odwróciłam się i w końcu dotarłam do drzwi. słysząc za sobą wołanie Françisa: „I dobrze mądralo!”, lecz ani razu nie odwracając się, ani w żaden inny sposób reagując.
Po tym zdarzeniu już nic nie przeszkodziło mi w powrocie do dormitorium. Przez całą drogę czułam coraz większe wyrzuty sumienia do samej siebie, czy przypadkiem Albus nie czułby się przeze mnie głupio, kiedy wyszłam. Znając go, na pewno zaczął obwiniać. Nie chciałam by tak wyszło...

4 komentarze:

  1. Jak zwykle mnie nie zawiodłaś :D Rozdział boooskiii <3 Wiesz jak kocham takie klimaty ^^ Rose i Françis?...Shippuje! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. SPAM!!
    Chciałabyś mieć więcej czytelników, a nie wiesz jak ich zdobyć? Męczy cię reklamowanie się na każdym blogu nie wiedząc, czy ktoś przeczyta w ogóle twój spam? Mam dla ciebie super wiadomość! Rusza nowy blog: http://baza-opowiadan.blogspot.com/ mający na celu zebranie wszystkich opowiadań "do kupy"! Zapraszam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, chyba zrozumiałam! Rose jest z Ravenclawu, James z Gryffindoru, Albus ze Slytherinu. I'm cool, I'm cool. Albus chyba coś ten-teges do Rose. Ale czemu Rose była w pokoju wspólnym Gryffindoru? Może Rose coś ten-teges do Jamesa? Albo może po prostu chodziło o Annabelle?
    Czy Rose jest najlepszą psiapsi Annabelle? Bo jeśli tak, to chyba Francis powinien ją poznać? Znaczy oczywiście był pijany. Ale ja, mimo że przechodziłam przez wiele stanów pijaństwa, nigdy nie straciłam świadomości, kto jest kim xD
    No i wreszcie - KOCHAM FRANCISA.
    Może poza jego nietolerancją, no bo Bóg, honor... nie. Raczej: Zen, przyjaciele, zen, nie jebać się nawzajem, ino kochać!
    To był cytat. Przepraszam za nieładne słowa ;)
    Tak więc uwielbiam Francisa i jego uroczy sposób bycia. Zawsze lubiłam beztroskich lowelasów. Podoba mi się też to, że nie jest posągową postacią. Dobrze że wylądował na ziemi i zrobił z siebie klauna. To sprawia, że jest dla mnie bardziej wiarygodny.
    Czy Annabelle jest czarownicą czystej krwi?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super :D
    Jak na razie moimi faworytami są rozdziały z punktu Ala i Rose. :D

    OdpowiedzUsuń

Author