sobota, 4 października 2014

1. Wrodzone oczekiwania

Rozdział dedykowany Czeko, bo zmotywowała mnie żebym w końcu coś wstawiła :)
~~

Hogwart.
Pierwszy dzień szkoły jest jedyny w swoim rodzaju. Fala ambitnych dzieciaków niezwykle szybko wlewała się w mury tego wielkiego budynku. Wszyscy jednak zachowywali się prosto i schematycznie, nikt szczególnie nie wyróżniał się swoim zachowaniem. Moje spojrzenie nikogo nie pominęło, bo od zawsze byłem świetnym obserwatorem.
Stałem z boku korytarza. Lekko przyparty przez nadciągająca falę uczniów do chłodnych, kamiennych i zakurzonych ścian, rozmyślałem nad wszechobecnym nieładem.
Chciałem już z tym  skończyć, ale nie miałem na myśli samobójstwa, skądże, bardzo ceniłem swoje życie. Najzwyczajniej w świecie marzył mi się ten jeden jedyny dzień, który oznaczałby zakończenie siódmego roku szkolnego. Niestety miał on  nastąpić dopiero za dwa lata, co oznaczało, że jeszcze przez wiele dni miałem widywać te wszystkie nudne twarze.
Pomimo, że w skupieniu rozglądałem się wokoło, wcale nie przejmowałem się tą potężną, bezkształtną i nieszlachetną masą dzieciaków. Szukałem wzrokiem pewnej wyjątkowej osoby. Szukałem… tej jedynej, której już nienawidzę.
Annabel Blackwood.
Podążała naprzód powolnym, lecz śmiałym krokiem. Na jej twarzy, delikatnej niczym świeżo zerwana róża, malował się szczery uśmiech, który kiedyś należał tylko do mnie.
Wyglądała olśniewająco. Długie aksamitne włosy, cera niczym mleko, bordowo-złoty krawat Gryffindoru dumnie przewieszony przez szyję… Jednakże nawet piękne róże posiadają kolce, a ona, niestety, miała nie jeden.
Rozmawiała z kimś z wielką uwagą, kiedy to ja, zwinnie wymijając nieznośnych pierwszoklasistów, ruszyłem w jej stronę. Przedzierając się przez tłum, nadeptując, przy okazji, paru smarkaczy, dążyłem do celu. Byłem już blisko, nawet bardzo. Podniosłem wzrok znad nietuzinkowej fryzury jednej z pierwszoklasistek i powiedziałem wesoło:
– Witaj Clarisse!
Krótkowłosa piękność, idąca tuż przed Annabel, w końcu mnie dostrzegła.
– Françis! O mój Boże, jak się zmieniłeś przez te wakacje! – odpowiedziała wesoło, po czym uścisnęliśmy się. Kątem oka wychwyciłem pełne nienawiści spojrzenie Annabel skierowane na naszą dwójkę. Plan jak uprzykrzyć życie tej gryfonce pierwszego dnia szkoły został rozpoczęty.
Ruszyła dalej korytarzem, a ja całkowicie odwróciłem się do Clarisse. Ponownie uśmiechnąłem się i zapytałem o jej wakacje. Z wielkim entuzjazmem zaczęła opowiadać o wyjeździe do jej sławnego kuzyna w Stanach Zjednoczonych. To musiało być wspaniałe lato, jednak szczegóły mało mnie interesowały. Niezwykle żywo gestykulując, opowiadała o jednej z jej przygód. Kątem ucha wysłuchiwałem jej opowieści, co jakiś czas potakując i zadając pytania, jednak znacznie ciekawsze w tej chwili było obserwowanie każdego detalu jej ciała. Tak, to było oczywiste na pierwszy rzut oka: Clarisse znacznie wyładniała. Od tamtego momentu zacząłem się zastanawiać czy nasze stosunki, niczym brat i siostra, pozostaną takie niewinne jak dotychczas. Znaliśmy się praktycznie od zawsze, przez co nigdy nie patrzyłem na nią jak na potencjalną dziewczynę na „szybki i łatwy związek”.
Z Annabel oczywiście  nie było tak źle, lecz teraz to była zupełnie inna bajka. Wszystko się zmieniło, zaledwie parę miesięcy wcześniej. Teraz przez takie osoby, jak ona, z wielką chęcią zakończyłbym tę szkołę właśnie w tamtym momencie. Jednakże moi kumple i Clarisse nie pozwolili by na to.
Korytarz lekko opustoszał, ale w zasięgu wzroku pojawiły się kolejne pierwszoroczne śmiecie. Postanowiłem zmyć się stamtąd. Mruknąłem krótko do Clarisse:
– Chodźmy stąd. Jest tu strasznie brudno.

***
Myślałam, że to będzie piękny dzień. Rozpoczęcie roku szkolnego zdawało się być świetną okazją na zmiany oraz wypróbowanie nowych postanowień. Pozytywnie nastawiona do świata, rozmawiałam z moją przyjaciółką. Szłam obok Rose wąskim korytarzem. Wokół nas kręciło się mnóstwo osób, głównie przerażeni pierwszoroczni.
Mimo harmidru zaczęłyśmy rozmawiać o niespotykanej książce, którą Rose zaczęła bardzo wychwalać.
– Annabel, posłuchaj, tam było pełno niesamowitych zaklęć! – z wielkim zapałem próbowała mnie nakłonić żebym ją przeczytała. – Wyobraź sobie jak wszystkim ucięłabyś nosa, znając każde z nich.
Na samą myśl o czymś takim poczułam się jeszcze lepiej. „To by było coś…” pomyślałam, po czym z uśmiechem zgodziłam się pożyczyć tę książkę. Rose Weasley, moja, od kilku lat, najlepsza przyjaciółka zawsze wiedziała w jaki sposób nakłonić mnie do czegoś, zwłaszcza do nauki. Wiedziała z jaką niechęcią odnosiłam się do jakichkolwiek książek, tym bardziej podręczników, więc już od dawna miała różne pomysły w jaki sposób podstępnie namówić mnie do czytania. Po krótkim czasie sama zauważyłam, że wychodziło jej to bardzo dobrze.
Rozmawiałyśmy dalej. Nie byłam wtedy jeszcze świadoma z jaką prędkością mógł ulecieć ze mnie mój dobry humor.
Ujrzałam Françisa Xerxesa.
Niby nic, jednak cała moja pozytywna energia wyparowała, a ja zawrzałam czystą nienawiścią. Nie byłam pewna dlaczego moje samopoczucie tak drastycznie się zmieniło. Przecież ostatni tydzień wakacji ciągle powtarzałam sobie, że nie powinnam się nim przejmować. Właśnie to stało się moim największym postanowieniem: być twarda jak głaz i zachowywać stoicki spokój za każdym razem gdybym miała z nim do czynienia. Niestety mój plan posypał się już na wstępie, a ja obrzuciłam go pogardliwym  spojrzeniem.
Na pewno nie było przesadą stwierdzenie, że wyglądał bardzo nieprzeciętnie. Niezupełnie jak „książę z bajki”, lecz zdecydowanie wyróżniał się z tłumu. Te wszystkie moje dotychczasowe emocje wzmogły się gdy zauważyłam, że kierował się w moją stronę. Był już całkiem blisko. Myślałam, że patrzył wprost na mnie. Na jego urzekającej, wręcz kuszącej twarzy pojawił się charakterystyczny zawadiacki uśmiech. Przedarł się przez tłum jakiś dziwnych ludzi i zawołał:
– Witaj, Clarisse!
Jakaś ślizgonka, idąca tuż przede mną, natychmiast mu odpowiedziała. Nie przejmując się zupełnie moją obecnością przywitali się nad wyraz czule. Uścisnęli się i zaczęli rozmawiać. Właśnie w tym momencie zrodziła się we mnie niesamowita chęć mordu. Wyminęłam ich, nie szczędząc Françisowi wściekłego spojrzenia. Chciałam żeby wiedział co wtedy czułam, chociaż sama nie wiedziałam czego oczekiwać. Że podejdzie do mnie i przywita się ze mną równie miło? Niedorzeczne. Po naszej wielkiej kłótni, która nastąpiła parę miesięcy temu i była równoznaczna z zakończeniem związku, nie miałam na co liczyć.
„Annabel, przecież ty go nienawidzisz” powtórzyłam sobie w głowie. Mimo tego zerknęłam szybko do tyłu by sprawdzić czy on jednak wykazał odrobinę zainteresowania. Przeliczyłam się. Jego całą uwagę pochłonęła Clarisse i obserwowanie jej wypukłości. Tego mogłam się po nim spodziewać. Mimo wszystko sama zaczęłam się gubić w myślach i uczuciach co do niego.
– To zwykły dupek. – z rozmyślań wyrwała mnie Rose. Powiedziała to niby od niechcenia, lecz przekonująco. Patrzyła na mnie wzrokiem mówiącym "przestań się w końcu nim przejmować".  Obiecałam w myślach, że już nie będę.
Ruszyłyśmy w dalszą drogę. Przedzierając się przez tłum ludzi, doszłyśmy w końcu do upragnionej Wielkiej Sali. Była piękna, jak co roku. W powietrzu unosiło się wiele świec rozświetlających całe pomieszczenie, a w szczególności nieziemsko rozgwieżdżone niebo umieszczone na suficie. Sala była po brzegi wypełniona uczniami. Roznosił się głośny gwar podekscytowanych rozmów, a wszechobecny hałas przywoływał na myśl wielki, ale kontrolowany, chaos. Nauczyciele siedzący na końcu sali pozornie wydawali się pochłonięci rozmową między sobą, lecz ich czujne oczy spoglądały na tłum z dużą uwagą. Wśród nich ujrzałam kilka nowych twarzy. W pierwszej chwili nie byłam w stanie rozróżnić kto z nich miał uczył jakiego przedmiotu, dlatego postanowiłam zapytać o to moich przyjaciół z Gryffindoru, do których właśnie się kierowałam.
Z racji tego, że Rose była członkiem Ravenclawu, musiała udać się do stołu położonego w innej części Sali. Pożegnałyśmy się krótkim uściskiem, po czym każda z nas ruszyła w swoją stronę. Na prawo od wejścia, przy samych oknach, mieścił się stół Gryffindoru. Szłam na moje miejsce, a po drodze witałam się w z mnóstwem uśmiechniętych do mnie znajomych.. Natychmiast powrócił mój dobry humor.
Udało mi się odpowiedzieć prawie wszystkim, lecz gdy zwracałam się do starszego kolegi, ktoś niespodziewanie mi przerwał. Był to Hugon, brat Rose, młodszy od nas o rok. Na sam mój widok zerwał się na równe nogi, przerywając mi rozmowę. Spojrzałam na niego zaskoczona, gdyż nie odezwał się ani jednym słowem. Natychmiast zarumienił się, bo pewnie zdał sobie sprawę, że cała ta sytuacja wydawała się dość podejrzana.
Grono najbliżej siedzących ludzi wlepiło w nas zainteresowane spojrzenia. Ktoś ukradkiem szturchnął Hugona, kaszląc nerwowo. On na to spuścił wzrok i wreszcie wydusił z siebie:
– Cze-eść, Annabel… – uśmiechnął się nieśmiało i jeszcze bardziej poczerwieniał.
– Hej, Hugo – odpowiedziałam szybko, ale na tyle wesoło i pozytywnie, że w końcu spojrzał na mnie z większą pewnością siebie.
Wydawało mi się, że chce coś jeszcze powiedzieć, lecz czułam się trochę nieswojo, a presja otoczenia zmuszała mnie do odejścia. Poszłam sobie równie szybko, jak się pojawiłam. „Nie mam na to czasu” tłumaczyłam sobie, idąc naprzód.
Po paru sekundach zapomniałam już zupełnie o zaistniałej sytuacji. Ujrzałam Bernarda i Jess, po czym od razu pobiegłam do nich. Przywitaliśmy się i usiadłam między nimi. Już chciałam zdać im relację z moich wakacji kiedy nagle wszyscy po kolei, zupełnie niczym wielkie, ludzkie domino, zaczęli wskazywać i spoglądać z zaniepokojeniem na sufit. Podniosłam głowę i przymrużyłam oczy, przeczuwając coś niedobrego.

Gwiazdy zaczęły gasnąć.

6 komentarzy:

  1. Wow, po prostu wow!!! Jestem totalnie oczarowana Twoją opowieścią i chyba nie pozostaje mi nic więcej jak tylko czekać na kolejny rozdział :) Bardzo dziękuję za dedykację :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny początek. Pikantny i nieudany romans to z pewnością dobre zawiązanie fabuły. Jestem bardzo ciekawa twoich wszystkich postaci. Podoba mi się Francis (sorry, nie mam zakręconego c) i Annabell, zresztą Clarisse też fajnie się zapowiada. Przynajmniej takie odniosłam pierwsze wrażenie. Czytam dalej.
    Do tego podobają mi się twoje imiona. Są trochę pretensjonalne (to chyba niedobre słowo, nie chcę, żeby zostało to odebrane jak krytyka, zupełnie nie o to chodzi), ale zachowałaś bardzo przystępny balans pomiędzy imionami prostymi i tymi rzadziej spotykanymi. Kocham imię Bernard (ale to nie takie ważne).
    "Gwiazdy zaczęły gasnąć".
    To zrobiło na mnie wrażenie. Ładnie wkomponowane w tekst.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Mam nadzieję, że postacie oraz fabuła cie nie zawiodą. I cieszę się, że podobają ci się imiona, zaskoczyła mnie taka uwaga :)

      Usuń
  3. Końcówka jest super. :D Cały rozdział też mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na początek kilka błędow:
    Zgubiłas kropkę na końcu zdania.
    "Niezupełnie" a nie "Nie zupełnie"
    "Witaj(,)Clarisse"
    W paru miejscach zabrakło przecinków ( wypisałam je 2 razy, ale komentarze mi się usunęły. Trzeci raz mi się nie chce xD).
    Ogólnie bardzo mi się podoba Tw styl pisania. Umiesz zaciekawić i wprowadzić aurę tajemniczości, a to bardzo lubię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz! Już się zabieram za poprawę błędów, dzięki za zwrócenie uwagi :)

      Usuń

Author